Tegoroczna lista liczy jedenaście tytułów. Obama zachował alfabetyczny porządek, co uniemożliwia odczytanie hierarchii wartości, ale sama selekcja mówi więcej niż jakakolwiek numeracja.
„Sinners” Ryana Cooglera – wampiryczny horror z Michaelem B. Jordanem w podwójnej roli – to pierwszy film grozy na prezydenckiej liście od lat. Decyzja zaskakująca, ale uzasadniona: produkcja zdobyła siedem nominacji do Oscara i pojawiła się na shortliście Akademii w siedmiu kategoriach. Coogler splótł historię bliźniaków wracających do rodzinnego miasta z nadprzyrodzoną opowieścią o przeszłości, która dosłownie powraca z krwią w zębach.
Równie ryzykowny wybór to „Good Fortune” Aziza Ansariego – komedia z Keanu Reevesem jako upadłym aniołem i Sethem Rogenem. Film nie zbiera lawinowych recenzji, ale Obama najwyraźniej docenił kombinację indie-sensibility z głównonurtową rozrywką. Można w tym widzieć nostalgię – Ansari występował na wydarzeniach w Białym Domu za czasów prezydentury Obamy.
Festiwalowe obowiązki i polityczne intuicje
„Jedna bitwa po drugiej” Paula Thomasa Andersona z Leonardo DiCaprio zgarnęło uznanie krytyki za portret polaryzacji politycznej w Ameryce. „Hamnet” Chloé Zhao – adaptacja powieści Maggie O'Farrell o śmierci syna Szekspira – ma szanse na kilka statuetek Akademii. „Wartość sentymentalna” Joachima Triera balansuje między norweskim minimalizmem a uniwersalną opowieścią o stratach.
Lista obejmuje też produkcje, które w amerykańskiej dystrybucji miały zasięg mikroskopijny. „It Was Just an Accident” – irański thriller o rodzinie w teherańskiej teokracji – powstał w konspiracji, reżyser Mohammad Rasoulof uciekł z kraju przed premierą. „No Other Choice” Park Chan-wooka krytykuje późny kapitalizm kontrolowany przez garstę miliarderów. Dystrybutor Neon zorganizował nawet specjalny seans dla dyrektorów z listy Fortune 500, sugerując: „To film, który mówi właśnie do was”.
Orwell kontra Trump
Jedyny dokument na liście to „Orwell: 2+2=5” Raoula Pecka. Film wykorzystuje ostatnie lata życia George'a Orwella – szczególnie okres pisania „Roku 1984” w sanatoriach na odludnej szkockiej wyspie – jako punkt wyjścia do analizy mechanizmów totalitaryzmu. Peck nie ukrywa, że celuje w administrację Donalda Trumpa.