

fot. Jagna Rudzka
Każdy lubi jeść, ale nie każdy lubi gotować. Zresztą nawet ci, którzy lubią, nie zawsze muszą mieć na to czas i ochotę. Co zrobić w takiej sytuacji? Oczywiście zamówić jedzenie z dowozem. Jak wiadomo nie ma nic prostszego niż zrobić to za pomocą serwisu takiego jak Pyszne.pl.
A jeśli zamawiać jedzenie z restauracji to wiadomo, że najlepiej lokalnie, w myśl hasła #JemUSiebie. Nie dość, że w ten sposób można wesprzeć lokalne biznesy (zarówno w trudnym czasie pandemii, jak i po prostu zawsze) to jeszcze jest o wiele większa szansa, że zamówione z bezpośredniej okolicy dania dotrą szybciej i będą jeszcze gorące. Zresztą nawet abstrahując od wględów praktycznych: czy nie lepiej jeść w dzielnicy, z którą czujemy się związani? Lepiej! Specjalnie dla was postanowiliśmy w redakcji K MAGA przetestować poszczególne dzielnice Warszawy pod względem kulinarnym. Zaczęliśmy od Woli, dzielnicy, która dla wszystkich swoich mieszkańców zdecydowanie ma swój własny, niepowtarzalny smak. Z jednej strony rozwijające się zagłębie biurowe w okolicy placu Europejskiego, a z drugiej okolice ulic Chłodnej, Wolskiej i Okopowej, czyli niegdysiejszego Kercelaka sprawiają, że Wola jest właściwie Warszawą w pigułce: z jednej strony nowoczesną, a z drugiej pełną tradycji i ulicznego folkloru. Taka też jest kuchnia Woli, a odkąd umiejscowił się tam słynny Nocny Market, tę dzielnicę można uznać za świetną kulinarną destynację.
Poniżej zestawienie pięciu restauracji z Woli, z których zamówiliśmy jedzenie (zespołowo lub indywidualnie) i nasze wrażenia, którymi dzielimy się ze szczegółami.
1/5

Chulo Wola
Wybierając restaurację, z której wybiorę cztery dania do przetestowania, miałem trzy priorytety. Po pierwsze, od kilku miesięcy unikam jedzenia mięsa, wybierałem więc tylko spośród tych knajp, które mają bogatą ofertę wegańską i wegetariańską (albo może spośród tych, które jako takie są oznaczone na stronie Pyszne.pl). Po drugie, od jakiegoś czasu chodziła za mną kuchnia tajska. Wreszcie po trzecie – chciałem przetestować restaurację, której dotąd nie znałem. Szybko okazało się, że te trzy kryteria nie były żadną przeszkodą.
Trafiłem na restauracjęChulo Wola. Nie specjalizuje się ona wyłącznie w kuchni tajskiej, bo dokłada do niej jeszcze tradycje indyjskie, nepalskie i... tybetańskie (o kuchni tybetańskiej nie wiem dosłownie nic). Cztery dania? Na pewno przynajmniej jeden tajski klasyk, a później zobaczymy!
Zamówienie zacząłem więc od Pad Thaia. Z racji, że nie jem mięsa – oczywiście z tofu. Nie zawiodłem się. Nie był to może najlepszy Pad Thai, jakiego w życiu próbowałem, ale absolutnie nie dało się mu nic zarzucić i swoją bardzo solidną porcję zjadłem ze smakiem. Dokładnie tego oczekiwałem! Nie każde danie musi się przecież wyróżniać – tym razem miałem ochotę na coś, co już znam. Gdybym na siłę miał szukać tego, co go wyróżniało, może wskazałbym na trochę więcej jajka niż przywykłem.
Szybko okazało się, że tak naprawdę jedno danie z Chulo Wola wystarczy, żeby dorosły mężczyzna najadł się do syta. Miały być jednak cztery dania, więc dlaczego nie? Postanowiłem, że po prostu rozłożę jedzenie w czasie. Drugim zamówionym przeze mnie daniem głównym było Tofu Thai Basil w wersji Vegan. O ile Pad Thai był sobą i nie rozczarował, o tyle to danie przeszło moje oczekiwania. Składało się z tofu smażonego w towarzystwie papryki, cebuli, pieczarek i orzechów nerkowca w charakterystycznym słodkim sosie sojowym z wyczuwalnym dodatkiem bazylii. Dodatkowo ryż. Świetne! I porcja nie mniejsza niż w przypadku Pad Thaia.
Nie chciałem przegiąć i niepotrzebnie torturować swojego żołądka ilością jedzenia, które mogę wrzucić w siebie w ciągu jednego dnia, dalej poszedłem więc w zupy. Najpierw Tom Kha w wersji Vegan, czyli rozgrzewający bulion na mleku kokosowym z dodatkiem warzyw i pieczarek. Zupa też bardzo przypadła mi do gustu – typowo tajski, słodkawy smak i szczery uśmiech podczas jedzenia.
Drugą zupą była Manchow Soup z menu sezonowego, czyli jedyny nie-tajski przepis w moim zamówieniu (Wikipedia twierdzi, że przepis prawdopodobnie powstał wśród chińskiej mniejszości zamieszkującej indyjską Kalkutę). Okazało się, że Manchow to ostro-kwaśna zawiesista zupa z drobno krojonymi warzywami i wbitym jajkiem, w dodatku dość tłusta i również rozgrzewająca. Smaczna, inna, z niej też byłem zadowolony.
Gdybym miał krótko podsumować, mogę zdecydowanie polecić zamówienie z Chulo Wola każdemu, kto ma ochotę na kuchnię ze wspomnianych wcześniej regionów świata, a jednocześnie nie chce wydawać na nią majątku (ceny są rozsądne – za dania główne płaci się w okolicach 30 zł, a za zupy mniej niż 20 zł). Aha, jeszcze jedno: poleciłbym też Chulo Wola tym, którzy są głodni albo jedzą sporo. Porcje są uczciwe, a nawet duże. Doceniam to prawie na równi ze smakiem, więc bardzo możliwe, że jeszcze kiedyś coś z tej restauracji zamówię.
/tekst: Radosław Pulkowski/

Mała Italia
W moim przypadku wybór knajpy poprzedził szeroko zakrojony research, do którego zaangażowałam moją współlokatorkę. Po długiej rozmowie udało nam się ustalić, na co właściwie mamy ochotę i zdecydowałyśmy się postawić na włoskie. Szybko okazało się, że Wola może pochwalić się kilkoma, popularnymi lokalami, specjalizującymi się właśnie w kuchni włoskiej. Naszą uwagę od razu zwróciłaMała Italia, która wzbudziła nasze zainteresowanie uroczą i chwytliwą nazwą. Z tego, co udało nam się ustalić, ma znakomite oceny i opinię. Ponad pięć tysięcy recenzji nie może się mylić! Dla pewności sprawdziłyśmy także fanpejdż resturacji na Facebooku, gdzie znalazłyśmy mnóstwo estetycznych zdjęć pysznie wyglądającego jedzenia. Więcej zapewnień nie potrzebowałyśmy. W tamtym momencie nasz los został przypieczętowany i nie było już odwrotu. Pozostawało już tylko wybrać, co zamówimy...
Zaczęłyśmy od najbardziej oczywistego wyboru, czyli pizzy. Wybór kompozycji zajął nam kolejne kilka minut, ponieważ Mała Italia może się poszczycić m.in. tym, że w ofercie ma ponad 30 rodzajów pizzy. Ser góralski z chorizo i żurawiną, owoce morza z pomidorkami i natką pietruszki czy może klasyczna Capriciosa? Finalnie zdecydowałyśy się na Pizzę Pesto, która idealnie wpasowała się w nasz włoski apetyt. Równie dobrze także smakowała. Pesto idealnie komponowało się z kurczakiem, suszonymi pomidorami, rukolą i parmezanem, tworząc bardzo intensywne i aromatyczne połączenie. Dla niektórych może być zbyt intensywne, bo pesto momentami miało nieco kwaśmy posmak. Na szczęscie zupełnie nam to nie przeszkadzało.
Na zdjęciach dodawanych przez Małą Italię świetnie prezentowały się gnocchi i wiedziałyśmy, że muszą znaleźć się w naszym zamówieniu. Postanowiłyśmy spróbować dwóch różnych dań, czyli Polędwiczek w sosie z sera gorgonzola i zielonego pieprzu z kluseczkami gnocchi oraz Gnocchi z cielęciną, brokułami, cebulą, czosnkiem, mieszanką świeżych ziół, sosem śmietanowym i parmezanem. W obu z nich, oprócz standardowego gnocchi, były także gnocchi buraczane, które zrobiły na nas największe wrażenie z całego zamówienia. Były bardzo delikatne i miały niemalże słodkawy posmak, który znakomicie kontrastował zarówno z towarzyszcym polędwiczkom serowo-pieprzowym sosem, jak i sosem śmietanowym z drugiej pozycji. Śmiało mogę stwierdzić, że buraczane gnocchi to czarny koń Małej Italii. Sama polędwiczka była bardzo dobrze przyrządzona - mięso było delikatne i soczyste. Paradoksalnie najmniej wyrazisty był sos, choć był bardziej pieprzowy niż serowy, Mimo to, całkiem nieźle pasował do całości.
Druga pozycją były Gnocchi z cielęciną, brokułami, cebulą, czosnkiem, mieszanką świeżych ziół, sosem śmietanowym i parmezanem. Początkowo zakładałyśmy, że to danie będzie dużo mniej wyraziste niż polędwiczki w sobie pieprzowo-serowym, ale miło się zaskoczyłyśmy. Chociaż sos był łagodny i bardzo kremowy, nadawawał daniu niepowtarzalny charakter. Całości dopełniało kruche, ale soczyste mięso. Trafnym pomysłem szefa kuchni był wybór cielęciny, która pasuje do tego zestawu o wiele bardziej niż kurczak czy wołowina. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to do tego, że mięso mogłoby być nieco bardziej przyprawione. Podobnie jak poprzednio, tutaj również na pierwszy plan wysuwają się buraczane kluseczki, choć tak naprawdę zachwyciłabym się nimi w każdej możliwej konfiguracji. Muszę tez koniecznie wspomnieć o wielkości porcji, ponieważ obie były całkiem spore. Mało tego, oba dania były na tyle dobre, że nie jestem w stanie jednoznacznie wytypować zwycięzcy. Gnocchi zdecydowania zdają egzamin na mocną piątkę z plusem.
Moim czwartym wyborem była sałatka Cezar, którą zostawiłam sobie na kolację i która była bardzo dobrym zakończeniem mojej przygody z Małą Italią. Nie było w niej nic niezwykłego, ale zrobienie dobrego Cezara to też nie lada sztuka. W tym przypadku wszystko bylo na swoim miejscu. Rozpływający się w ustach kurczak, chrupiące, mocno doprawione grzanki, kruchy bekon i świeża sałata. Do tego dochodzi sos Cezar, będący idealnym dopełnieniem lekkiego, ale pożywnego posiłku. Tym razem porcja nie była szczególnie duża, ale to plus, ponieważ sałatki często zamawiamy na luch lub na kolację. Gdyby ktoś miał ochotę zamówić sałatkę z Małej Italii na obiad, byłby na pewno srogo rozczarowany.
Naszą przygodę z Małą Italią mogę uznać za udaną i chętnie przetestuję równiez inne pozycje takie jak np. makarony czy risotto. Porcje są duże, ładnie podane i od razu widać, że wszystko się tutaj zgadza. Również ceny są bardzo przystępne, ponieważ za większość dań zapłacimy w granicach 20-30 złotych. Najdroższe danie w karcie nie przekracza kwoty 40 złotych, więc są to bardzo przystępne ceny i na prawie każdą kieszeń. Zwłaszcza, że porcje są całkiem spore. Największym atutem Małej Italii natomiast buraczane gnocchi, które już teraz mam ochotę spróbować zrobić samodzielnie. Nie jestem jednak pewna, czy wyjdą tak dobre, jak w Małej Italii. To chyba nie możliwe!
/tekst: Monika Kurek/

Soto Sushi
Co zrobić, gdy skręca cię z głodu, a akurat masz za zadanie zamówić jedzenie z konkretnej dzielnicy i za pomocą konkretnej platformy? Istnieje ryzyko, że wśród nich nie znajdzie się nasza ulubiona restauracji, a jak wiadomo, gdy człowiek jest głodny, stawia na sprawdzone opcje, nie eksperymentowanie.
Padło na restauracje zlokalizowane na warszawskiej Woli, której gastronomii rzeczywiście nie znam zbyt dobrze. Postawiłam więc na sprawdzone danie, licząc, że odkryję nowe miejsce, które robi je dobrze. Szczęśliwie, tak się stało. Zdecydowałam się naSoto Sushi, cieszące się najwyższą, 5-gwiazdkową średnią ocen wśród użytkowników serwisu do zamawiania jedzeniaPyszne.pl. Sprawdziłam też, że w samej Warszawie jest kilka filii lokalu, co zdecydowanie działa na korzyść – w końcu świadczy to o jakości, na którą rośnie popyt. Nie wspominając o naprawdę dobrze prowadzonym Instagramie, choć oczywiście trzeba brać pod uwagę koloryzowanie rzeczywistości w mediach społecznościowych. Mimo wszystko, Soto Sushi.
Pierwszą niespodzianką z pewnością był fakt, że dostawca dostarczył zamówione jedzenie po około 30-40 minutach, choć na stronie z zamówieniem widniało przerażające 90 minut (zawsze zapominam o długim czasie oczekiwania na sushi…). Z jednej strony świetnie, ale z drugiej, niosąc swoje zamówienie do redakcji, zaczęłam się zastanawiać, czy ta ekspresowa dostawa nie skończy się suchym, nieświeżym jedzeniem? Zamówiłam jedną z moich ulubionych zup, którą do tej pory pokochałam w wyłącznie jednym miejscu w Warszawie. Zwykle po prostu nie ma ona smaku. Mowa oczywiście o miso, która w Soto Sushi także była nieco wyjałowiona, ale rekompensowała to duża ilość wodorostów i tofu. Na drugim biegunie znalazła się sałatka kimchi. W tym przypadku nie może być mowy o braku smaku. W dodatku uwielbiam bok choy, którym mogę zajadać się garściami. Zarówno on, jak i kapusta pekińska były świetnie skiszone, a oprawa pikantna i paląca, dokładnie taka, jak lubię. Przyznam, że dlatego też nie dałam jej rady naraz, więc delektowanie się sałatką rozłożyłam w czasie. Sednem lunchu było sushi, a od pewnego czasu jadam głównie wegańskie, więc ten swoisty powrót do korzeni mógł się różnie skończyć. No i miejmy w pamięci szybki czas dostawy… Okazało się jednak, że obawy były zupełnie niepotrzebne. I ryby, i warzywa były wyjątkowo świeże. Ryż – wilgotny i dobrze sklejony. Nic się nie rozpadało, wszystko rozpływało się w ustach.
Przyznaję, że Soto Sushi zdecydowanie zasługuje na swoje 5 gwiazdek. Zarówno pod względem jedzenia, jak i obsługi.
/tekst: Karolina Brodowska/

Green Chilli Express
Tego dnia byłam w biegu i nie miałam szczególnie dużo czasu na zastanowienie się, co mogę zjeść. Wieczorem byłam umówiona z moją mamą i siostrą, więc była to świetna okazja na wspólną babską kolację. Dzięki platformie Pyszne.pl miałam szeroki zakres możliwości i uznałam, że spróbuję czegoś nowego, wybrałam więc kuchnię indyjską, której nie znam zbyt dobrze. Zdecydowałam się naGreen Chilli Expressna Woli. Jeśli mieszkacie w tamtych okolicach, to już pewnie znacie to miejsce, a jeśli nie, to powinniście poznać. Na wstępie mogę powiedzieć, że słowo „chilli” w nazwie nie jest przypadkowe, a miejsce zaskakuje swoją nieoczywistością.
Moja siostra wybrała typowo wegetariańskie danie z restauracji indyjskiej – Paneer Makkhani. Potrawa składa się z kawałków domowego białego sera paneer w łagodnym śmietanowo-pomidorowo-maślanym sosie z orzechami nerkowca. Danie, zgodnie z opisem, faktycznie było łagodne. W porównaniu z innymi miejscami w Warszawie, tutaj sos był wyjątkowo słodki, co było ciekawą odmianą. Kawałki serka były fajnej wielkości i w odpowiedniej, proporcjonalnej do sosu ilości. Porcja była spora i spokojnie można się nią najeść, ryż sypki i również podawany w dużej porcji (jeśli zamawiacie w dwie osoby polecam wziąć jeden na pół).
Drugim podobnym daniem, które zamówiłyśmy był Palak Paneer – kawałki białego sera gotowanego ze szpinakiem, czosnkiem i przyprawami. W przypadku tego dania sos był już trochę ostrzejszy, o łagodnej i gładkiej konsystencji. Warto wspomnieć, że danie było intensywne w smaku i mocno doprawione.
Sałatka z wędzonym łososiem, którą zamówiłam dla siebie, była bogata w zielone liście sałaty, ser feta, oliwki i inne warzywa. Wyglądała bardzo atrakcyjnie i była dokładnie tym, na co miałam ochotę. Kawałki łososia były spore, podane na ciepło i niczego im nie brakowało.
Zamówiłyśmy też grillowane krewetki tygrysie, niestety akurat to danie nie trafiło w mój gust. Krewetki były zamarynowane w jogurcie, nasionach lubczyku i przyprawach oraz panierowane w mące z ciecierzycy. Smak sosu przypominał mi musztardę, co było elementem zaskoczenia, ponieważ liczyłam na coś bardziej klasycznego. Powiedziałabym, że to raczej pikantne danie, które nie wszystkim przypadnie do gustu (tak jak nie przypadło mnie). Dodatkowo domówiłyśmy placki nann, które były idealnym uzupełnieniem wszystkich dań.
Restauracji Green Chili Express na pewno należy się duży ukłon za kreatywność oraz znajomość technik przyprawiania. Jeżeli macie ochotę na klasyczne indyjskie jedzenie to polecam wam zerknąć do ich karty!
/tekst: Jagna Rudzka/

Bydło i Powidło
Jedzenie z wolskiej restauracjiBydło i Powidłozamówiliśmy do redakcji i zjedliśmy wspólnie. Każdy wziął to, co odpowiadało mu najbardziej i może dlatego, że jesteśmy dość różni – nic się nie powtórzyło. Dwie sałatki, dwa burgery (z których słynie ta restauracja) i oto mieliśmy redakcyjny lunch. Kiedy osoba dowożąca zamówienie zjawiła się po jakichś czterdziestu minutach, zebraliśmy się przy wspólnym stole i przetestowaliśmy, co Bydło i Powidło ma do zaoferowania.
RP: Z racji, że nie jem mięsa i nie byłem przesadnie głodny, przy zamówieniu z Bydło i Powidło zdecydowałem się na sałatkę. Z oferty trzech wybrałem sałatkę szefa kuchni (Chef's Salad), w której skład wchodzi mieszanka sałat, awokado, czerwona cebula, jajko na półmiękko, ser gorgonzola (największy gwiazdor tego dania), drobno posiekane orzechy włoskie, sos vinaigrette i pomidorki koktajlowe. Sałatka była w porządku, nic dodać, nic ująć.
KB: Wybór dania z Bydło i Powidło był prosty. Od wielu miesięcy słyszałam, że serwują tam wyjątkowo dobre burgery, więc postawiłam na klasyk z dodatkiem sera mimolette. Pierwszy test – bułka, ponieważ jednym z najczęstszych rozczarowań, gdy przychodzi do zamawiania burgera w restauracji, jest suche pieczywo. Na szczęście to okazało się świeże i miękkie, a do tego było przyjemnie podgrzane. Kolejna sprawa to mięso, które lubię średnio wysmażone, a nietrudno przytrzymać coś na ogniu chwilę za długo bądź za krótko... Jednak oba najważniejsze czynniki spełniły swoją rolę, więc po tych miesiącach słuchania zachwytów od wszystkich dookoła, mogę przyznać, że mieli rację. Jedyne, co bym zmieniła, to ilość cebuli, której jest nieco za dużo jak na jednego burgera.
JR: Dzisiaj zdecydowałam się wybrać lekki posiłek, a konkretnie sałatkę. W jej skład wchodziły: roszponka, pieczony ser kozi, winogrona i orzechy włoskie. Dołączony był do niej sos, czyli powidło firmowe (zapakowane osobno). Czuć było dobrą jakość sałaty, świeżej i mocno zielonej. Przypiekany ser kozi sprawiał, że sałatka była nie tylko zdrowa i smaczna, ale także mocno sycąca.
MK: Kiedy tylko usłyszałam, że robimy zamówienie z Bydła i Powidła, od razu wiedziałam, że zdecyduję się na burgera. Słyszałam bardzo dużo dobrego na temat burgerów z Bydła i Powidła, które są zresztą znakiem rozpoznawczym tej restauracji. Wybrałam Powidlaka z wołowiną hereford, powidłem śliwkowym z orzechami, serem kozim, roszponką i orzechami włoskimi. To niecodzienne połączenie od razu wzbudziło moje zainteresowanie i na szczęście się nie zawiodłam. Na uwagę na pewno zasługuje pyszna, mięciutka bułka typu brioche oraz znakomite powidło śliwkowe. W zestawieniu z serem i orzechami smakuje ono naprawdę dobrze, tworząc bardzo oryginalny smak. Choć dodatki zdały egzamin, najważniejszym składnikiem była jednak świetnie przyprawiona i doskonale przyrządzona wołowina. Moją przygodę z Bydłem i Powidłem zdecydowanie mogę uznać za udaną!
/tekst: Radosław Pulkowski, Karolina Brodowska, Jagna Rudzka, Monika Kurek/
Polecane

„Naszą ulubioną kuchnią pozostaje kuchnia polska”. O ostatniej dekadzie w gastronomii rozmawiamy z Katarzyną Makowską z Pyszne.pl

Powstała aplikacja, dzięki której przygarniesz lub oddasz niechciane rośliny

K MAG Mniam Mniam z Mariuszem Macem: yuvarlakia, grecka letnia zupa z klopsikami

K MAG Mniam Mniam z Mariuszem Macem: Pasta alla Vodka

K MAG Mniam Mniam z Mariuszem Macem: Kimchi Fried Rice
Polecane

„Naszą ulubioną kuchnią pozostaje kuchnia polska”. O ostatniej dekadzie w gastronomii rozmawiamy z Katarzyną Makowską z Pyszne.pl

Powstała aplikacja, dzięki której przygarniesz lub oddasz niechciane rośliny

K MAG Mniam Mniam z Mariuszem Macem: yuvarlakia, grecka letnia zupa z klopsikami

K MAG Mniam Mniam z Mariuszem Macem: Pasta alla Vodka
