Anders Thomas Jensen, oscarowy reżyser „Nocy wyborów”, po raz szósty łączy siły z Madsem Mikkelsenem. Tym razem opowiadają historię dwóch braci: delikatnego Manfreda (Mikkelsen) i wybuchowego Ankera (Nikolaj Lie Kaas), którzy wyruszają w poszukiwanie łupu z dawnej kradzieży. Brzmi jak standardowy heist movie? Nic bardziej mylnego.
Jensen bawi się konwencją kina gangsterskiego, ale tak naprawdę interesuje go coś zupełnie innego: co się dzieje z ludźmi, którzy nigdy nie przepracowali dziecięcej traumy. Manfred zmaga się z poważnymi zaburzeniami osobowości – jego umysł ciągle wraca do bolesnych wspomnień, które obserwujemy we fragmentarycznych flashbackach. Anker natomiast maskuje ból agresją i cynicznym humorem.
Mikkelsen, jakiego nie znacie
Jeśli kojarzycie Mikkelsena z chłodnego uwodziciela z „Hannibala” czy charyzmatycznego pijaka z „Na rauszu”, przygotujcie się na zaskoczenie. Jego Manfred to postać krucha, wycofana, momentami zagubiona jak dziecko.
Aktor świadomie zrezygnował ze swojej słynnej urody – w wywiadzie dla Variety przyznał, że nalegał, by postać była „brzydsza”, mniej wyróżniająca się. I to działa. Mikkelsen gra głównie mimiką i gestami, ukazując wewnętrzny rozpad swojego bohatera. W jednej scenie potrafi być zabawny, w następnej – rozdzierająco samotny.
Świetnie partneruje mu Nikolaj Lie Kaas. Anker to mężczyzna z kryminalną przeszłością, który pozornie jest „tym silniejszym”. Ale Kaas subtelnie pokazuje pęknięcia w tej fasadzie – czułość, którą stara się wyprzeć, i poczucie winy, które go niszczy.
Bracia Coen spotykają nordycki noir
Jensen balansuje na cienkiej linie między czarną komedią a dramatem. Widownia śmieje się głośno (bo film jest naprawdę zabawny), ale ten śmiech często zamiera w gardle. Przemoc jest brutalna i niespodziewana. Dialogi ostre jak brzytwa. A między tymi wszystkimi wywrotkami i strzałami jest autentyczna, braterska miłość.
Wizualnie film zachwyca. Duńskie lasy to niemal osobna postać – piękne, spokojne, obojętne na ludzkie dramaty. Kontrast między tą naturą a krwawymi rozliczeniami tworzy hipnotyzujący efekt, kojarzący się z najlepszymi filmami braci Coen.
Dla kogo?
„Ostatni Wiking” to pozycja dla fanów kina, które nie boi się mieszać gatunków. Jeśli podobało wam się „Fargo”, „W Brugii” czy „Siedmiu psychopatów”, to jest to film dla was. Ostrzegam jednak: humor tutaj jest czarny jak smoła, a przemoc nieocenzurowana. Anders Thomas Jensen udowadnia, że można nakręcić inteligentny film rozrywkowy, który bawi i wzrusza jednocześnie. Mikkelsen pokazuje klasę aktorską, grając przeciwko własnemu wizerunkowi. A pod powierzchnią absurdalnej przygody kryje się uniwersalna opowieść o tym, jak trudno uciec od przeszłości – nawet ze skarbem w plecaku.
„Ostatni Wiking” wchodzi do kin już wkrótce. Nie przegapcie.