5 ważnych filmów w życiu aktorki Katarzyny Warnke

Autor: KB
03-11-20231 min czytania
5 ważnych filmów w życiu aktorki Katarzyny Warnke
fot. Sonia Szóstak / K MAG 63
Katarzyna Warnke jest jedną z najpopularniejszych rodzimych aktorek. Można było ją podziwiać zarówno na scenie teatralnej (występowała w Teatrze Starym w Krakowie, w Warszawie w Teatrze Rozmaitości, Teatrze Studio), jak i w filmach oraz serialach („Ach śpij kochanie”, „Pan T.”, „Chyłka”, a obecnie możemy ją oglądać w „Absolutnych debiutantach”). Reżyseruje oraz pisze dla teatru („Uwodziciel” w Teatrze Nowym, „Men’s Talk” w TCN), od niedawna także dla kina.
Kasia Warnke słynie z odwagi, wyjątkowej wrażliwości i przełamywania tematów tabu, czym również zaskarbiła sobie rzesze admiratorek i admiratorów. Zapytaliśmy aktorkę, jakie filmy wpłynęły na jej życie.
Ograniczę się do wyboru kina bliższego współczesności, choć mogłabym sięgnąć do dawniejszych reżyserów, takich jak Pasolini, Antonioni, Visconti, Fellini czy Godard, ale może nie mieszajmy dziejów zapowiada Kasia.
Oto 5 filmów ważnych w życiu Katarzyny Warnke:
1/5
„Kochanek”, reż. Jean-Jacques Annaud
To ekranizacja powieści Marguerite Duras, której narratorką jest starsza kobieta wspominająca narodziny swojego erotyzmu – swój pierwszy romans, który miał miejsce w Sajgonie w latach 30-tych. Bohaterka miała wtedy 15 lat, a jej kochanek był Chińczykiem, arystokratą. To niezwykły film pod kątem języka filmowego, jest wyrafinowany zarówno muzycznie, jak i w obrazie. „Kochanek” jest mi bardzo bliski przez kobiecą narrację, romantyczny stosunek do seksualności i subtelny sposób naruszenia tabu – kiedy romans się rozpoczyna, narratorka jest niepełnoletnia, dopiero wyrasta ze swojego dzieciństwa. Bohaterowie nie żyją razem długo i szczęśliwie, ich drogi się rozchodzą. Ich pożegnanie jest bardzo lakoniczne: dziewczyna odpływa na statku do Francji i zauważa zaparkowaną dyskretnie w porcie znaną sobie limuzynę, z której patrzą na nią oczy kochanka. Ostatecznie nie wszystko, co nam się przydarza, musi zakończyć się rzekomym sukcesem – małżeństwem czy spełnionym związkiem. Nasze doświadczenia czasami po prostu nas konstruują.
„Sprawa Kramerów”, reż. Robert Benton
To już skok w dojrzałość. Pierwszy raz oglądałam ten film jako dziewczyna, kiedy jeszcze nie miałam pojęcia o problemach dorosłych. Teraz natomiast jestem świeżo po rozwodzie i mam 4-letnie dziecko. Myślę, że lepiej rozumiem sytuację przedstawioną w „Sprawie Kramerów”. Dzieła doskonałe właśnie są możliwe do przyswojenia na różnych poziomach, na innych etapach życia można im się przyjrzeć na nowo. Do tego Meryl Streep… Każda jej rola jest zachwycająca. Może te ostatnie mniej, bo dla mnie to już bardziej zabawa kinem, ale w „Wyborze Zofii”, „Sprawie Kramerów” czy „Łowcy jeleni” moim zdaniem Streep redefiniuje aktorstwo. Udaje jej się stworzyć na ekranie taką formę intymności, która dla mnie jest nieporównywalna z niczym innym. „Sprawa Kramerów” to też kino, które nie jest ściśle feministyczne, nie stworzyły go kobiety, jednak w kontekście kobiecości jest odkrywczy. Jeśli chodzi o mój feminizm, ten film miał duże znaczenie. Pokazuje jakiś rodzaj przebudzenia, epifanii, która nie jest łatwa dla otoczenia, może nie jest też sprawiedliwa, ale konieczna.
„Czas Apokalipsy”, reż. Francis Ford Coppola
Kolejny film oparty na powieści, choć bardziej inspirowany „Jądrem ciemności” Conrada, niż stworzony na jego podstawie. Weźmy choćby to, że akcja „Czasu Apokalipsy” rozgrywa się w Wietnamie, nie w Afryce. Zachwyca mnie epickość tego filmu, złożona dramaturgia i niezwykłe role, z których najmocniejszy jest moim zdaniem pułkownik Kurtz grany przez Marlona Brando. Kurtz przez większość filmu jest wielkim nieobecnym, lecz mimo to oglądając film, czujesz na plecach oddech tej postaci. Co więcej, powtarzane przez niego słowo „horror” mieści w sobie całą głębię filmu, cały dramatyczny ludzki pejzaż.
„Barry Lyndon”, reż. Stanley Kubrick
Kubrick to dla mnie postać, która przyćmiewa wszystkie inne w historii kina, między innymi ze względu na różnorodność dokonań. Zrealizował zaledwie kilka filmów, ale każdy z nich charakteryzuje się odmiennym spojrzeniem na kino, odmienną tematyką i estetyką. Równie dobrze mogłoby je stworzyć pięciu różnych twórców. Każdy film Kubricka mogłabym wymienić jako ulubiony, ale wybiorę „Barry’ego Lyndona”. Został zrealizowany przy świecach, dzięki którym widz może odczuć bezpośrednio subtelne światło epoki. Główny bohater i jego opowieść są enigmatyczne i w sumie nie wiadomo, dlaczego nas fascynują. Jego historia to rodzaj survivalu. Tak jakby życie było rodzajem gry, zlepkiem przypadków i nie do końca świadomych wyborów. Może to definicja losu ludzkiego? Jest się zarówno wygranym, jak i przegranym, szczęśliwym i głęboko nieszczęśliwym. To rodzi pewną sympatię, współodczuwanie z bohaterem. Lubię też przewrotny sposób, w jaki ten film potrafi być dowcipny.
„Zagubiona autostrada”, reż. David Lynch
W narracji „Zagubionej autostrady” zakochał się polski teatr współczesny – Warlikowskiego czy Jarzyny. I tę narrację przejęli młodsi twórcy. Oczywiście jest to film zniewalająco seksi, modowo ikoniczny, kuszący, opowiadający językiem pożądania. Bohaterowie są ludźmi, którymi kiedyś wszyscy chcieliśmy być. Pragnęliśmy chodzić na takie imprezy jak oni i tak awangardowo wyglądać. Myślę, że to jest wciąż podniecająca fantazja. „Zagubiona autostrada” to ważna pozycja dla aktorów, ponieważ stanowi wyjątkową formę badania ludzkiej psychiki. Układ tego filmu został przemyślany w taki sposób, że jesteśmy równie niezorientowani w historii jak jej bohaterowie, zostajemy w nią wciągnięci, trochę agresywnie i bezpardonowo. W taki sam sposób zarządza nami pożądanie - tak często jesteśmy wobec niego bezradni. Lynch wyeksponował tutaj rodzaj zmysłowej przyjemności połączonej z zagrożeniem. W sumie można powiedzieć, że to definiuje dziś naszą rzeczywistość – zarówno przestrzeń wirtualną, jak i realną czy filmową. Być może to jest właśnie język naszej współczesności.
FacebookInstagramTikTokX