Lena Góra: „Już nie tak łatwo się wzruszam, zaniepokoiło mnie to” [wywiad]

20-04-2023
Lena Góra: „Już nie tak łatwo się wzruszam, zaniepokoiło mnie to” [wywiad]
Lena Góra jest aktorką, scenarzystką, reżyserką, artystką. Urodziła się w Gdańsku, mieszkała i pracowała w różnych miejscach na świecie: Londynie, Los Angeles, Nowym Jorku. Zagrała u boku Toma Berengera w „Cops and Robbers” oraz w serialu „Dalston Superstars”, lecz nie chce być tylko „Leną z LA”. Nie ogląda się za siebie, działa i tworzy intuicyjnie, z ogromną pasją i wybitną wrażliwością. Dla sztuki jest gotowa na wiele poświęceń.
W listopadzie można ją zobaczyć w serialowej superprodukcji Canal+ „Król” Jana P. Matuszyńskiego na podstawie powieści Szczepana Twardocha, a niebawem pojawi się u boku nominowanego do Oscara Johna Hawkesa w „How Sad, How Lovely” oraz w nowym projekcie Olgi Chajdas, do którego wspólnie napisały nagrodzony na ScripTeast scenariusz filmu „Stale niestała”. Czego szuka w sztuce? Czy wreszcie zagrzeje gdzieś miejsce? Opowiada specjalnie dla K MAG-a.
Czy twoim zdaniem twórcy, artyści muszą mieć grubą skórę?
Myślę, że nic nie muszą. A to, że skóra może być cienka, jest wielkim skarbem. To nam daje dostęp do wrażliwości i empatii. Dzięki temu czujemy. Ostatnio o tym myślałam i doszłam do wniosku, że trochę mi ta skóra zgrubiała, już nie tak łatwo się wzruszam. Zaniepokoiło mnie to.
Czemu w ogóle postanowiłaś związać swoje życie ze sztuką?
Czy w ogóle mam coś wspólnego ze sztuką – nie wiem. Raczej z pracą rzemieślniczą, jaką jest aktorstwo. Myślę, że to nie kwestia decyzji. Zawsze trudno było mi zrozumieć, dlaczego miałabym stać się i określić siebie jako jedną, konkretną Lenę. Od dzieciństwa miałam w sobie potrzebę poszukiwania, zrozumienia, o co na tej planecie chodzi, jak powinnam żyć. To coś niewypowiedzianego, czego nie potrafię nazwać. Nadal szukam ról i przestrzeni, żeby zrozumieć, po co to wszystko.
W kilku wywiadach wspominałaś swoje niełatwe dzieciństwo w rodzinie artystów. Na ile twoje życiowe wybory są związane z domem rodzinnym?
Myślę, że bardzo. Ojciec jest malarzem, mama śpiewała w post-punkowych kapelach i współtworzyła trójmiejską scenę alternatywną lat osiemdziesiątych. Wychowywałam się na wernisażach, imprezach, do szkoły poszłam dopiero w wieku dziewięciu lat, od razu do drugiej klasy. Nie znałam dzieci w swoim wieku, obserwowałam dorosłych, słuchałam ich rozmów, kłótni, poznawałam smaki, estetykę, sztukę. Nie miałam normalnego dzieciństwa, bezpieczeństwa, gruntu. Potem długo od tego uciekałam, próbując stworzyć coś swojego. Rodzice imprezowali, dla ojca do dziś najważniejsza jest jego sztuka. Kiedy byłam mała, rodzice sprzedali dom, by za zarobioną kasę żyć i tworzyć. Cały czas musieliśmy się przeprowadzać, zmieniałam szkoły, znajomych. W końcu, gdy tylko mogłam, spakowałam się i wyjechałam, żeby znaleźć własny grunt. Teraz, będąc tu, w kraju, odkopałam w sobie to wszystko i próbuję strawić najlepiej, jak potrafię.
Czyli jak?
Przez film. Zaczęłam się zastanawiać, dla kogo właściwie autor tworzy? Dla siebie czy dla odbiorcy? Myślę, że grzebanie w swojej przeszłości może być ważne przy pisaniu scenariusza, ale czy kiedy aktor wciela się w konkretną postać, to nie powinna stać się czymś zupełnie nowym i osobnym? Przez to szczerze żywym, a nie odtworzonym? Chyba nie tworzy się dla siebie, dla własnej przyjemności lub terapii, lecz dla widza, by pobudzić w nim jakieś przemyślenia i uczucia.
Myślisz, że dla twojego taty, malarza, sztuka stanowiła terapię czy była przyjemnością?
Od kiedy pamiętam, sztuka była wszędzie. Mój dom funkcjonował jak jedna wielka pracownia. Pamiętam, jak ojciec podkradał mi lalki Barbie i stawiał w różnych miejscach w domu niczym martwą naturę, by je następnie namalować. Pamiętam też, jak godzinami malował mnie. Musiałam siedzieć bez ruchu i w ciszy. Nie pozwalał mi słuchać muzyki, bo uważał, że wtedy jestem gdzie indziej, a chciał mojego całkowitego skupienia. To był dla nas piękny i intymny czas. Myślę, że najważniejszy, jaki razem spędziliśmy. Po prostu bycie razem w tej samej przestrzeni, bez słów, wypełnionej jedynie dźwiękiem ruchu jego pędzla na płótnie.
A ty jaką chcesz być twórczynią? Co jest dla ciebie najważniejsze w twojej sztuce?
Decyzje. Myślę, że trudno myśleć o aktorze jak o artyście, bo jest po prostu narzędziem czy materiałem dla reżysera do rzeźbienia. Jedyne, czym możemy się określić, to nasze decyzje. Przede wszystkim u kogo gramy. Niełatwo odmówić propozycji, ale dążę do tego, żeby być jak najbardziej selektywna. Dlatego jadam głównie w barach mlecznych, ponieważ nie pracuję dużo. Zaczęłam pisać swoje scenariusze i zapraszać reżyserów do współpracy. Gdyby Jarmusch albo Wenders, Pawlikowski czy Jakimowski dzwonili do mnie z chęcią współpracy, pewnie nie zajęłabym się pisaniem scenariuszy. Poza tym wierzę, że jeśli robimy rzeczy niezadziorne, powtarzamy to, co już znamy, przestajemy się rozwijać. Dość łatwo wpasować się w utarty schemat, trudniej walczyć o swoje. Nie po to, żeby głaskać czyjeś ego, ale by rozpocząć dyskusję.
fot. Paweł Miśko
Porównywałaś pracę aktora do pracy rzemieślniczej, ale przecież każdy twórca rozwija się za pomocą swojej sztuki. Które z twoich dotychczasowych doświadczeń zawodowych uważasz za najbardziej rozwijające dla ciebie jako człowieka?
Każde w jakiś sposób. Aktor jest przede wszystkim człowiekiem. Jedno z drugim idzie ręka w rękę. Ostatnio nakręciłam film na pustyni. Kino drogi, trochę takie studium samotności. Przygotowując się do tego, spędziłam sporo czasu na pustyni sama, bez telefonu, śpiąc w aucie. Miałam wrażenie – zresztą takie samo jak postać, którą gram – że kiedy jesteśmy sami i nikt nas nie widzi, a zwłaszcza kiedy zanika pamięć o nas, może w ogóle nie istniejemy. Do dziś nie mogę przestać o tym myśleć.
Piszesz scenariusze, reżyserujesz, podróżujesz… A gdzie szukasz inspiracji na co dzień?
Gdy jej szukam, raczej nie znajduję. Strasznie się męczę, próbując jej szukać. Na ogół, jeśli w ogóle przychodzi, to niespodziewanie. Największym problemem dla mnie paradoksalnie jest brak ograniczeń. Kiedy mam przestrzeń na nowy projekt i piszę nowy scenariusz, który w dodatku mogę napisać o czymkolwiek, to w końcu o niczym nie piszę. Na szczęście bycie aktorem polega przede wszystkim na poddawaniu się ograniczeniom i instrukcjom. Mam konkretną postać zapisaną na kartkach scenariusza, którą muszę się stać. Tworzenie własnej tożsamości jest dla mnie znacznie bardziej skomplikowane, bo niesie ze sobą za dużo opcji.
Czy pisząc, przypominasz sobie twórców, z którymi ci wyjątkowo po drodze? Kogo słuchasz najczęściej?
Przede wszystkim ci, o których wspomniałam. Chociażby Wenders jest mistrzem kina drogi, które jest mi bardzo bliskie. Dodam jeszcze Herzoga, Formana, Holland. Ich filmy powodują, że czuję się zrozumiana. To niesamowite, gdy czujesz, że ktoś ma te same obserwacje i pytania, odczuwa to samo zagubienie, cechuje się podobnym sarkazmem. Jeśli ktoś kiedyś zobaczy film, w którym gram lub który napisałam, i poczuje się zrozumiany, to będzie wspaniałe. Nie wymienię aktorów, bo uważam, że w ich przypadku ważny jest reżyser. No i wspólne referencje, mianowniki bardzo łączą. Niedawno zupełnym przypadkiem John Hawkes, ja oraz reżyser Michał Chmielewski odkryliśmy, że lata temu „Harold i Maude”, muzyka Toma Waitsa i książka „W drodze” spowodowały, że sami zaczęliśmy tworzyć. To nas połączyło na tyle, by wspólnie nakręcić film „How Sad, How Lovely”.
fot. Paweł Miśko
Rozmawiałyśmy o sztuce, o tym, co cię ukształtowało, i o miejscu, w którym teraz jesteś w życiu. Celowo pomijamy twój czas spędzony za granicą, choć to przecież połowa twojego życia. Nie chcesz więcej mówić o czasie spędzonym w Londynie, Nowym Jorku i Los Angeles?
Nie sądzę, żeby moja historia geograficzna była dla kogokolwiek interesująca bądź istotna. Teraz, po nakręceniu „Króla”, jestem tu i trochę pobędę. Następny film, z Olgą Chajdas i Apple Films, kręcimy w Trójmieście. Zaczynamy na początku przyszłego roku. A potem nie wiem, gdzie będę. Zresztą sytuacja na świecie jest teraz tak niestabilna, że trudno cokolwiek wiedzieć na pewno.
Materiał pochodzi z numeru K MAG 102 Funky Issue 2020/21, tekst: Magdalena Maksimiuk.
makijażPaweł Borkowski/ Estée Lauder
podziękowania dlaStudia Świt(ul. Dzika 4, Warszawa) &salon TEN(ul. Francuska 5, Warszawa)
FacebookInstagramTikTokX