Swoją przygodę z muzyką zaczęłaś młodo, mając 14 lat. Jakie wydarzenia, doświadczenia z tamtego okresu miały największy wpływ na Twoją muzykę i debiutancki album „through the telescope”?
Wejście w świat muzyczny nie było planowane. Od zawsze kochałam muzykę i odkąd miałam cztery lata, powtarzałam, że będę tworzyć muzykę, grać w musicalach i występować w telewizji. Jednak nikt nie brał tego na poważnie, szczególnie w Słowacji. Mówili raczej: „Lepiej tego nie rób, przemyśl to jeszcze”. Pomyślałam: „Okej, będę robić coś innego”. Wtedy rysowanie stało się moją główną formą ekspresji, coś, co zawsze robiłam, a moje prace zaczęły skłaniać się ku sztuce wizualnej.
Dorastałam uprawiając również łyżwiarstwo figurowe, tańcząc i biorąc udział w wielu innych wizualnych dyscyplinach. Dlatego zaczęłam myśleć o projektowaniu kostiumów, charakteryzacji, makijażu czy fryzjerstwie – czymś kreatywnym, ale innym niż muzyka. Przez całe życie pracowałam na to, żeby dostać się do szkoły artystycznej. Kiedy mi się to udało, na miesiąc przed rozpoczęciem roku szkolnego, uszkodziłam sobie dłoń, którą rysowałam.
Poszłam do szkoły, ale przez pierwsze kilka miesięcy często omijałam zajęcia, chodziłam na fizjoterapię i zastrzyki. Starałam się wrócić, jednak nauczyciele, mimo że wiedzieli o moim zwolnieniu lekarskim, nie byli szczególnie wyrozumiali.
Ostatecznie skończyłam rok używając lewej ręki, choć jestem praworęczna. To było szaleństwo samo w sobie. Nigdy wcześniej nie trzymałam długopisu w lewej ręce, a nagle musiałam tak zaliczyć cały rok. Liczyłam na to, że przez wakacje wyleczę kontuzję i będzie tylko lepiej, że będę w stanie kontynuować naukę w kolejnym roku. I tak też było, ale kiedy zaczęłam normalnie używać prawej ręki uraz wrócił i nie mogłam kontynuować rysunku. Musiałam opuścić szkołę artystyczną i znalazłam się w bardzo mrocznym miejscu.
Generalnie zmagałam się ze zdrowiem psychicznym przez całe życie, ale to było szczególnie trudne. Pracowałam na to tak długo, to była integralna część mnie, a nagle zostałam tego pozbawiona. Do tego wszystkiego wykorzystywałam sztukę jako formę wyrazu, żeby radzić sobie z tym, co myślę i co przeżywałam. To był ciężki czas. Wtedy, po raz pierwszy, zaczęłam pisać muzykę i chwyciłam moje ukulele. Pomyślałam:
„Okej, czyli teraz będzie to”.
W zasadzie wybór muzyki był więc decyzją nieco wymuszoną przez okoliczności.
W tamtej chwili tak. Napisałam kilka piosenek. Były koszmarne, ale to była zabawa. Taka zabawa. Nie myślałam o tym jak o pracy, o karierze. Po prostu to była dla mnie ucieczka. Planowałam, że w pewnym momencie, kiedy skończę jakąś szkołę, pójdę na studia w Anglii i może będę mogła nagrać coś dla zabawy.
Zaczęłam szukać producenta w Anglii i znalazłam jednego w Leeds, który chciał ze mną pracować. Powiedziałam rodzicom i pojechałam do Leeds nagrać dwie, trzy demówki. Wrzuciłam je na YouTube i w sumie od tego wszystko się zaczęło. Szaleństwo. Było to trochę zabawne i przypadkowe. Zaczęłam chodzić na spotkania i planować, co dalej. Miałam wybór: albo odpuszczam, albo w to wchodzę i zobaczę, co z tego wyjdzie. Nie miałam żadnego doświadczenia, ale kiedy pojawia się taka okazja, może warto spróbować. Poszłam w to.
Nie wydałam niczego. Ściągnęłam demówki i przez jakiś rok nic się nie wydarzyło. Było sporo kłótni z producentami, z którymi pracowałam, bo mieliśmy różne wizje i pomysły. Jestem bardzo uparta, więc było dużo spięć. W końcu jakoś doszliśmy do porozumienia i wydałam pierwszą piosenkę po słowacku w marcu 2020 r., tydzień lub dwa przed tym, jak wszystko zostało zamknięte.I znowu stanęłam przed wyborem: kontynuować i próbować znaleźć sposób na pracę w czasie COVID-u czy się poddać.
Trudno to nazwać inaczej niż pech.
Miałam jednak szczęście, bo nadal się uczyłam. Miałam 17 lat, jeszcze nie miałam dyplomu i nie potrzebowałam pracy. Miałam pewną wolność eksploracji, ucząc się. Tak też zrobiłam. Kontynuowałam naukę i wypuszczałam muzykę. Wypuściłam pierwszy singiel po angielsku w sierpniu lub wrześniu 2020. Pierwsza trasa miała się zacząć w grudniu 2020, ale ostatecznie została przełożona na lato 2021. To była trasa z Sanah.
Mój harmonogram był jakimś obłędem, nie do zniesienia. Latem 2022 skończyłam z ogromnymi problemami zdrowotnymi, zarówno fizycznymi, jak i psychicznymi. Wiedziałam, że nie jestem w dobrym miejscu. Może po prostu powinnam zwolnić. Odpuściłam trochę, jednak jako uparta osoba w kontekście kreatywnym, nie było łatwo powiedzieć „nie”, tym bardziej takiej okazji. Musiałam zejść na ziemię i mając 20 lat, odmówić mojemu zespołowi i znacznie bardziej doświadczonym muzykom.
Jak na to zareagowali? Wsparli cię?
Tak, kiedy postanowiłam zrobić tę przerwę nie mogłam pracować, bo dosłownie nie byłam w stanie chodzić – moje nogi fizycznie nie działały, było tak źle. Powiedziałam:
„Słuchajcie, musimy wszystko odwołać”.
Tydzień później odezwał się Benjamin Lazar Davis. Mój zespół czekał na to dwa miesiące. Wrócił do nas właśnie w czasie mojej przerwy i nie wiedziałam, czy chcę w to iść, czy nie. Zespół powiedział: „Pogadaj z nim, to nie oznacza, że musisz teraz z nim pracować, ale nie chcemy stracić kontaktu i okazji, by sprawdzić, czy między wami kliknie, bo może nie”. Zgodziliśmy się zrobić dwie piosenki i to przerodziło się w album.
Album promuje singiel „I don't believe in god”z pięknym teledyskiem. Wideo jest bardzo wymowne – polowanie na czarownice jako metafora tego, jak osoba queer może nadal czuć się w społeczeństwie.
Piosenka opowiada o moim doświadczeniu dorastania w Słowacji jako chrześcijanka w konserwatywnym środowisku. Od dzieciństwa wpajano mi przekonanie, że samo istnienie może skazać człowieka na piekło. To sprawiło, że wiele rzeczy o sobie zrozumiałam znacznie później, ponieważ długo oszukiwałam samą siebie. Słowacja była wtedy trudnym miejscem do życia, szczególnie dla osób LGBTQ+.
Jako nastolatka miałam dziewczynę, ale nie okazywałyśmy uczuć publicznie z obawy przed przemocą. Problemem był nie tylko stosunek do osób queer, ale także postrzeganie kobiet przez Kościół. Mimo że nigdy nie identyfikowałam się w pełni z naukami Kościoła, uważam wiarę za coś pięknego.
kadr z teledysku do piosenki „I don't believe in god”
Sądzę, że wiara i polityka powinny być oddzielone, ale niestety, w naszym społeczeństwie często są ze sobą splecione. Lubiłam niektóre aspekty wiary, jak modlitwa przed snem, ale nie zgadzałam się z wieloma wartościami, które ze sobą niosła. Jako nastolatka odeszłam od wiary i przeszłam w skrajny nihilizm. Czułam się urażona przez wiarę, która odebrała mi część mojej tożsamości.
Obecnie określam siebie jako „wiedźmowatą”. Interesuję się kryształami, energią, wszechświatem i manifestowaniem. Ta nowa duchowość przyniosła mi komfort i poczucie, że istnieje coś większego, bez przytłaczającego ciężaru tradycyjnej religii. Dzięki temu patrzę na życie bardziej pozytywnie niż kiedykolwiek wcześniej.
Jakie masz plany na przyszłość, co po sukcesie debiutanckiego albumu „through the telescope”?
W sierpniu zagram na festiwalu Sziget. Jestem tym bardzo podekscytowana! Poza muzyką chwytam dzień za dniem. Staram się żyć chwilą. Nie planuje kolejnego albumu. Chcę pójść w aktorstwo. Mam kilka projektów, ale nie mogę o nich jeszcze mówić. Tymczasem zapraszam na koncerty, jesienią zagram ich kilka w Europie.
rozmawiała: Mia Ziółkowska