„Wtedy porozumienie osiągnięto po trzech miesiącach protestów, życie pokazało, jak duże znaczenie ma organizacyjna wspólnota, która broni interesów scenarzystek i scenarzystów. Pamiętny strajk spowodował opóźnienia w realizacji wielu seriali telewizyjnych, zakłócił ceremonię wręczania nagród amerykańskiego przemysłu filmowego. Dziś jesteśmy na samym początku drogi, suspens jest duży, sam jestem bardzo ciekaw finału” powiedział w rozmowie z portalem wirtualnemedia.pl.
Kilka lat temu sytuacja na rynku filmowym była inna niż obecnie – kiedy scenarzyści przestali pisać, braki w „towarze” zaczęły wypływać na powierzchnie dosyć szybko. W wyniku protestów stacje telewizyjne były zmuszone serwować swoim widzom powtórki programów. Wydaje się, że obecnie, ze względu na ilość produkowanych seriali i filmów, nie ma takiego zagrożenia. Drugim aspektem przemawiającym na niekorzyść WGA jest fakt, że dostajemy coraz ciekawsze produkcje z Europy i Azji, jak chociażby „La casa de papel” czy koreański hit „Squid game”.
Nie jest jednak tak, że strajk nie ma swoich konsekwencji. Wytwórnie już odczuwają straty finansowe przez brak emisji programów codziennych, jak np. „Jimmy Kimmel Live”, „Saturday Night Live” czy odwołanie gali MTV. Strajk trwa od początku maja, a według ekspertów już 3 maja przemysł rozrywkowy stracił 10 miliardów dolarów na giełdzie.
„Naprawdę trudno ocenić, ile może to potrwać. To gra na nerwy i pytanie, komu pierwszemu puszczą. Wątpię, żeby byli to scenarzyści, oni grają o swoją przyszłość i uczciwe – w ich optyce – zarobki. Wielkie studia natomiast próbują wycisnąć dodatkowy procent czy dwa zarobków” podkreśla ekspert.
Temat sporu jest bardzo podobny do tego sprzed 16 lat. Jak tłumaczy dziennikarz Marcin Zwierzchowski:
Wychodzi na to, że twórcy będą musieli co kilka lat walczyć o odświeżanie umów między nimi a producentami, tak, by te były aktualne do czasów.