Spotkaliśmy się z reżyserem monodramu operowego o życiu z wirusem HIV. Oto, co nam opowiedział
01-12-2021
Kraków. Teatr Łaźnia Nowa w Nowej Hucie. Na zegarkach już dawno wybiła godzina 20:00, a wszyscy zebrani goście, w tym i ja, stoimy w wąskiej kolejce na korytarzu. Jestem gdzieś na samym końcu tego teatralnego wężyka, a moje ucho wyłapuje pojedyncze, niezrozumiałe dźwięki, które wydobywają się z głównej sali. Im bardziej się zbliżam ku wejściu, tym lepiej jestem w stanie rozpoznać niespokojny hałas, który z minuty na minutę staje się coraz bardziej agresywny. Zebrany tłum wymienia między sobą podejrzliwe spojrzenia. Hałaśliwa muzyka, atakująca wszystkie zmysły, zaprasza nas do środka. W momencie przekroczenia progu, mam wrażenie, że wchodzę do surrealistycznego świata Larsa von Triera. Główną salę spowił gęsty mrok, jednak z łatwością odnajduję swoje miejsce. Po drodze zwracam uwagę na starodawny czajnik do herbaty, otulony plastikowym workiem strunowym, dodatkowo podświetlonym ostrym, pomarańczowym światłem. W oddali, dostrzegam sporych rozmiarów topniejącą bryłę lodu, która wewnątrz skrywa męski tors. Dudniąca muzyka staje się coraz bardziej przyjemniejsza. Zupełnie przypadkiem rozpoznaję dźwięki Patricka Kowleya z przełomu lat 70. i 80. Po chwili, z mroku wyłania się mężczyzna, który delikatnym krokiem zmierza na wprost lodowej rzeźby, którą obejmuje dwiema rękami tak, jakby chciał objąć swojego partnera. W pewnym momencie rozlega głęboka cisza, muzyka przestaje grać, a mężczyzna siada przed fortepianem. Nie słychać zupełnie nic, poza pojedynczymi kroplami wody. Gdzieś w oddali słychać głos mężczyzny, który w przejmujący sposób śpiewa o utracie swojej największej miłości, która w okrutny sposób została zabrana przez AIDS.

udostępnij