Masażystka, która w przeszłości nie rozstawała się z aparatem fotograficznym. Pani Ela szyje od lat, ale poznaliśmy ją bliżej dzięki modelce i artystce Elizie Chojnackiej. Eliza, razem z bratem Zenonem, namówiła Elę do zrobienia charakterystycznych podłużnych siateczek na zakupy i wypromowała jej wyroby pod marką Torebelki.
Lubi: niekonwencjonalne ubrania; kuchnię orientalną i śródziemnomorską; letnią pogodę, +30 stopni Celsjusza i słoneczko; grzebać w lumpeksach i antykwariatach z dyktafonem, gdzie zapisuje tytuły książek i płyt, a następnie sprawdza z kuzynem, czy są dostępne w postaci audiobooków; telewizję, byle nie reżimową; ludzi
Nie lubi: muzyki heavymetalowej i disco polo; czerniny; makaronu z białym serem i owocami; owsianki; obecnego rządu
Z czym kojarzy się pani słowo „funky”?
Prawdę mówiąc, nie bardzo pamiętam, co to znaczy po angielsku. Ale kojarzy mi się z czymś zabawnym, niekonwencjonalnym, takim fajnym i kolorowym. Nie wiem, czy to prawidłowa odpowiedź.
Co robiła pani w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku?
W latach sześćdziesiątych chodziłam do podstawówki, tu, na Płycie Redłowskiej, do szkoły nr 34. Po ośmiu klasach, w 1970 roku, poszłam do I Akademickiego LO w Orłowie, gdzie w 1974 roku zdawałam maturę. Następnie wyjechałam do szkoły w Krakowie uczyć się masażu. Potem przez dwadzieścia cztery lata pracowałam jako masażystka w przychodni przy stoczni, przy komunie paryskiej. Bardzo dobrze pamiętam tamte czasy. Muzyka była lepsza, bardziej melodyjna niż teraz. Dużo muzyki orientalnej nagrywałam z radia na kasety, które zresztą wciąż mam, tak samo jak sprzęt do ich odtworzenia. Żałuję tylko, że nie zapisywałam wykonawców, bo być może odnalazłabym ich teraz w internecie. Ogólnie były to spokojne czasy – Polska Ludowa była świeckim, spokojnym krajem, gdzie mnie osobiście żyło się całkiem nieźle. Miałam pracę, którą lubiłam, bo była to praca z ludźmi, a ja lubię ludzi. Lubiłam też fotografować – aż do 1999 roku, kiedy zaczął mi się psuć wzrok. Ale dopóki widziałam, fotografowałam. Mam sporo albumów, portretowałam ludzi, różne zdarzenia. Mnie na tych zdjęciach właściwie nie ma, to raczej konwencja fotoreportażu. Najpierw miałam stary aparat na czarno-białe filmy 6x9, potem prosty automat, a na koniec już automat bardziej skomplikowany, czyli Pentaxa, którego oddałam rodzinie. Ostatnie zdjęcia, w 1999 roku, robiłam już na pamięć, więc uznałam, że to bez sensu.
Kiedy zaczęła pani szyć?
Do szycia zawsze miałam talent. Wciąż mam, chociaż widzę już tylko światło. Niemniej, jak mam wykrój, uszyję niemal wszystko. Zainteresowałam się szyciem jeszcze jako dziecko. Moja ciocia, siostra ojca, była wszechstronnie uzdolniona krawiecko: szyła, wyszywała, robiła na drutach i szydełku, jednocześnie jednym okiem oglądała telewizję. Mogę pani później pokazać bluzkę, którą zrobiłam – teraz jest trochę za lekka, ale nosiłam ją latem – albo spodnie z wykroju, który zrobiłyśmy z koleżanką. Kiedy jeszcze widziałam i pracowałam, sprułam stare spodnie, by je odrysować na papierze. Jeżeli ktoś ma talent, chęć i lubi to robić, to nie jest trudne, nawet jeśli straci się wzrok.
Skąd u pani fascynacja Azją? Ma pani w domu różne figurki, obrazy, tkaniny z Indii, Indonezji, Wietnamu, Chin.
Zbieram to wszystko, odkąd zarabiam własne pieniądze. Zaczęło się od Wietnamu; kiedy trwała tam wojna, codziennie mówiono o tym w radiu i telewizji. Byłam wtedy w podstawówce. Pamiętam podręcznik do piątej klasy, w którym na końcu znajdowały się ładne, kolorowe zdjęcia z tych krajów. W szóstej klasie była już geografia gospodarcza, która mnie nudziła. Zawsze bardzo lubiłam oglądać mapę Azji. Niestety, powoli zapominam jak wygląda, bo nie widziałam jej od dwudziestu lat. Uwielbiam książki podróżnicze, mam bardzo dużo audiobooków, tutaj [pani Ela wskazuje na półkę], wszystkie te płyty to książki, na regale też. Raz w miesiącu zapraszam mojego kuzyna i razem szukamy audiobooków. Kolega ściąga mi książki z głównej Biblioteki Polskiego Związku Niewidomych. Nigdy nie miałam pieniędzy, żeby pojechać do Azji. Skąd moja kolekcja? W latach osiemdziesiątych było to tanie i było tego dużo. Te makatki, co tam wiszą [pani Ela wskazuje ścianę nad łóżkiem], kupiłam w sklepie z wikliną. Te bardziej porządne o dziwo można było czasem dostać u jubilera, figurki i obrazki kupowałam na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku. Uwielbiam tę imprezę od lat siedemdziesiątych, choć niestety teraz to już nie to samo. Gdybym mogła wyjechać do Azji, najbardziej chciałabym zwiedzić Wietnam i Indie. W Wietnamie na pewno Hanoi. W Azji jest tyle do zobaczenia… Ale teraz już nie bardzo mogę oglądać, więc nigdzie się nie szykuję. Zresztą, i tak nie mam za co. Chciałabym przejechać się wzdłuż Wietnamu, do Da Nang i Sajgonu. Pooglądać, posmakować.
Ma pani swoją ulubioną, zrobioną przez siebie torebkę?
Lubię większe torebki. Pierwszą uszyłam sobie czerwoną ze smokiem, ale nie wyszyłam go sama. On już był na takim szlafroczku z ciucholandu. Często wyszukuję różne materiały, z których można coś zrobić. Po pierwsze, dzięki temu jest tanio, a po drugie, w sklepie z materiałami w życiu nie dostałabym tego, co znajdę w ciucholandzie. Grzebanie mnie relaksuje. A wracając do szycia, robię też maseczki polityczne; Wolne sądy i tym podobne. Ale również odważniejsze, dotyczące obecnej partii rządzącej, i czarne pirackie, z trupią czachą.