Kiedy prawda jest cool. „Najgorszemu człowiekowi na świecie” życzymy Oscara [recenzja]
Autor: Radosław Pulkowski
10-03-2022
W gruncie rzeczy stosunkowo rzadko zdarzają się filmy, które współczesny dwudziesto-, trzydziesto- i czterdziestolatek może z czystym sumieniem skomentować słowami: „dokładnie tak jest!” i naprawdę się z nimi utożsamić. „Najgorszy człowiek na świecie” jest właśnie jednym z nich. I nawet fakt, że rozgrywa się on w bezpiecznej i przytulnej Norwegii, w której żyje się zupełnie inaczej niż w Polsce, nic w tej kwestii nie zmienia.
Julie jest wyjątkowo bystra, ładna, ma charakter, ale nie do końca wie, czego chce od życia. Dobiega trzydziestki i bardzo chce zostać kimś, ale nie bardzo ma pomysł kim dokładnie. Swoich sił próbuje w medycynie, psychologii, pisarstwie, fotografii i różnego typu miłościach, ale obojętnie jak szczęśliwa lub zadowolona z siebie jest w danej chwili – zawsze czegoś jej brakuje. Wiąże się ze starszym od siebie, odnoszącym sukcesy rysownikiem komiksowym Akselem i niby jest im za sobą bardzo dobrze, ale... No właśnie – „ale”. Cały „Najgorszy człowiek na świecie” opowiada właśnie o takim jednym wielkim „ale”, ani razu nie dopowiadając, czego właściwie miałoby ono dotyczyć. Tak jak w życiu, bohaterka nie musi przecież potrafić dokładnie określić, na czym polega jej problem.

udostępnij