Wystawa prac Zofii Rydet w Londynie [RECENZJA]

Autor: Patrycja Pyza
11-12-2025
Wystawa prac Zofii Rydet w Londynie [RECENZJA]
fot. Zofia Rydet, „Zapis Socjologiczny”, 1978, Śląsk, Smolnica / Wikipedia
Londyn ma słabość do polskich klasyków, ale rzadko oddaje im przestrzeń z taką czułością i precyzją. Najnowsza wystawa Zofii Rydet, prezentowana w jednej z najbardziej świadomych kuratorsko instytucji – Photographer’s Gallery – przypomina, jak intensywnie „Zapis socjologiczny” pulsuje współczesnością. Mimo że minęło już ponad pół wieku od momentu, gdy Rydet zaczęła chodzić od drzwi do drzwi z aparatem i niesłabnącą ciekawością odkrywania, w jaki sposób wnętrze odbija osobowość mieszkańców, jej projekt wciąż pozostaje jednym z najbardziej przełomowych – nie tylko w polskiej historii fotografii, lecz także w międzynarodowym kanonie dokumentu.
Siłą tej wystawy jest jej oszczędność, ale to nie ta modna, minimalistyczna pustka, tylko rodzaj ciszy, w której Rydet mówi najgłośniej. Kuratorzy nie próbują niczego ulepszać ani wygładzać. Rydet nie potrzebuje retuszu. Zamiast tego wchodzą w uważny dialog z jej obsesją totalnego portretu człowieka: portretu, który nie skupia się na twarzy, lecz na kredensie, nad łóżkiem, w szafce, która nigdy nie była zamykana na klucz.
W takim układzie jej kadry działają jak nagły, nieproszony wgląd w ludzką intymność. To ten rodzaj szczerości, którego współczesna fotografia usiłuje dosięgnąć przez filtry, retro-preset i udawany bałagan. Rydet miała tylko aparat, jeden flesz i śmiałość, której nie da się zainscenizować. A efektem jest ponadczasowa brutalnie uczciwa empatia, od której trudno odwrócić wzrok do dziś.
Wystawa w Photographer’s Gallery zestawia kilka cyklów innych artystów z różnych krajów, ale to „Zapis” zdecydowanie jest headlinerem. Reszta gra bardzo ciekawy i spójny support. Wnętrza ukazane na fotografiach Rydet krzyczą polskość – plastikowe kwiaty, makatki w cukierkowym różu, porcelanowe figurki świętych stojące obok telewizora. Wszystko to wygląda jak estetyka, którą dziś artyści próbują zaadaptować do swoich projektów. Problem w tym, że u Rydet nic nie jest limitowane. Świat przedstawiony na jej fotografiach nie jest wystylizowany na nostalgiczny ani strategiczny. To projekt, który dokumentuje autentyczne historie, które wciągają widza, pozwalają do nich wejść i zostawiają z pytaniem, dlaczego w tych cudzych wnętrzach widzę coś podejrzanie znajomego i szalenie autentycznego. A to wszystko dlatego, że bohaterowie fotografki nie byli wcześniej umówieni na sesje, była to po prostu spontaniczna dokumentacja.
To, co w Londynie wybrzmiewa najmocniej, to fakt, że u Rydet treść zawsze wygrywa z dekoracją. W przeciwieństwie do współczesnych projektów, w których scenografia bywa połową narracji, tutaj to człowiek mówi głośniej niż jakikolwiek dywanik, serwetka czy porcelanowy aniołek. Widać to szczególnie w fotografiach kobiet stojących lub siedzących w progach swoich domów – w tych zawieszonych między wnętrzem a światem kadrach, które działają jak symboliczne granice. To właśnie te zdjęcia uświadamiają, jak precyzyjnie Rydet potrafiła uchwycić moment, w którym codzienność staje się opowieścią. Jej bohaterki są jednocześnie zakorzenione w swoich przestrzeniach i od nich niezależne; proste gesty – dłoń wsparta o framugę, spojrzenie lekko w bok – niosą emocjonalny ciężar większy niż jakakolwiek aranżacja. Te portrety są jak zawieszone oddechy, w których na moment widać nie dom, lecz życie.
Rydet zawsze miała wyjątkową uważność na ludzi, których świat zwykle pomija. W jej kadrach zwyczajne osoby – rolnicy, gospodynie, emeryci, dzieciaki z prowincji – wyglądają jak bohaterowie, którzy nie pozują, ale opowiadają. Każdy z nich wnosi do zdjęcia własną mikrohistorię, zapisaną w spojrzeniu, geście, sposobie, w jaki stoją na tle swoich najbardziej intymnych przestrzeni. W jednej z sal londyńskiej wystawy najmocniej widać to, co przez dekady było nieodłącznym elementem polskiego domu: miłość do religijnych symboli. Krzyże nad łóżkiem, wizerunki Jana Pawła II i Jezusa ustawione na telewizorze, święte obrazki wetknięte w ramy luster – ten wizualny kod, kiedyś wszechobecny, dziś coraz rzadziej spotykany, staje się świadectwem epoki. Podobnie jak drobne „skarby”, które Rydet pieczołowicie dokumentowała: pudełka po papierosach ustawione na półkach, porcelanowe pieski, kolekcje pocztówek, bibeloty, które dziś wyglądają jak ready-made’y z archiwum polskiej codzienności. Jest też ta niezwykle czuła scena: pierogi rozłożone na gazecie, czekające, aż ktoś wrzuci je do garnka – obraz tak zwykły, że aż wzruszająco piękny. To właśnie dzięki takim detalom zdjęcia Rydet stają się nie tylko dokumentem, ale także emocjonalnym atlasem kultury, która zmienia się szybciej, niż jesteśmy w stanie zauważyć.
Ostatecznie wystawa przypomina, że „Zapis socjologiczny” nie jest archiwum przeszłości, lecz żywym organizmem, który wciąż rezonuje – nawet w zupełnie innych realiach społecznych i wizualnych. Rydet pokazuje, że codzienność, jeśli tylko patrzeć na nią wystarczająco uważnie, potrafi być bardziej poruszająca niż najbardziej wyrafinowane strategie współczesnej fotografii. Jej prace nie starzeją się, bo opierają się na tym, co najtrudniej podrobić: prawdzie, ciekawości i fascynującej niedoskonałości ludzkiego życia. To wystawa, która nie tyle opowiada o Polsce, ile o uniwersalnym doświadczeniu bycia u siebie. Nawet jeśli to „u siebie” mieści się w kilku metrach kwadratowych, na których ktoś przed chwilą lepił pierogi. Dzięki temu w Londynie Rydet wybrzmiewa dziś nie jak klasyczka z podręczników, lecz jako artystka absolutnie współczesna. I może właśnie dlatego trudno tę wystawę opuścić bez poczucia, że patrzyliśmy nie tylko na zdjęcia, ale na świat, który wbrew pozorom, wcale nie zniknął.
Wystawę można oglądać w Photographer’s Gallery w Londynie do 22 lutego 2026 roku.
FacebookInstagramTikTokX