W międzyczasie The Weeknd stał się jedną z najjaśniejszych gwiazd na firmamencie amerykańskiej branży muzycznej. W marcu tego roku Księga Guinessa okrzyknęła go „najsłynniejszym artystą na świecie”. Muzyk pobił dwa rekordy: przekroczył próg 100 mln słuchaczy w miesiącu na Spotify i stał się artystą z największą liczbą słuchaczy (111,4 mln). Trwająca od zeszłego roku trasa „After Hours til Dawn” stała się najbardziej dochodową trasą czarnoskórego artysty. Swoje zrobiło też zamieszanie wokół „Idola” – kontrowersyjnego serialu HBO z Lily-Rose Depp w reżyserii Sama Levinsona („Euforia”).
The Weeknd na koncercie w Warszawie
W środowy wieczór na Stadionie Narodowym pojawili się zarówno właściciele biletów na odwołany koncert w Krakowie, jak i nabywcy nowych. Od samego początku hype był ogromny – tłumy pod hotelem Europejskim w Warszawie, gdzie zatrzymał się artysta, fani kolejkujący pod Stadionem Narodowym czy ludzie w przeróżnym wieku odziani w merch z charakterystycznym symbolem „XO”. Nikt do końca nie wiedział, czego się spodziewać. Od ostatniej wizyty The Weeknda w naszym kraju sporo się zmieniło. W 2017 roku, gdy występował po raz pierwszy w Polsce – na Open'erze, był świeżo po wydaniu swojego przełomowego albumu „Starboy”. W tym roku jednak przyjeżdżał już nie jako obiecujący artysta, który stawia pierwsze kroki w mainstreamie, ale globalna supergwiazda. A progres, jaki poczynił The Weeknd od tego czasu, jest niesamowity.
The Weeknd słynie z charakterystycznej estetyki, albumów konceptualnych i zamiłowania do tworzenia światów. Oba albumy „After Hours” i „Dawn FM” są osadzone w tym samym uniwersum oraz opowiadają pewną historię, która najprawdopodobniej będzie miała swój ciąg dalszy. „Zastanawiam się... czy wiecie, że jesteście właśnie świadkiem nowej trylogii?” – tweetnął The Weeknd w styczniu 2022 roku. Natomiast w udzielonym w tym roku wywiadzie dla „W Magazine” przyznał, że „dochodzi do momentu, którym będzie musiał zabić Weeknda”.
Taneczna apokalipsa
Póki co doświadczamy jednak trylogii i cóż to jest za doświadczenie! Pierwsza rzecz, jaka rzucała się w oczy po wejściu na Stadion Narodowy to spektakularna scenografia. Wybieg wzdłuż całego stadionu, gigantyczny księżyc, srebrna, robotyczna statua i apokaliptyczny Nowy Jork na scenie głównej. Imponująca scenografia ożywa wraz z pierwszymi dźwiękami „Take My Breath”. Efektu dopełniają efekty świetlne, będące aktywnymi aktorami w spektaklu, który rozgrywa się przed oczami widzów. Spektaklu, bo w tym przypadku określenie „koncert” wydaje się zwyczajnie uwłaczające. Chwilę później pojawiają się tancerze ubrani w obszerne, kryjące stroje. Ich twarze są zasłonięte; wyglądają niczym członkowie tajemniczego kultu.
W końcu na scenie pojawia się on. Jest ubrany na biało, a jego twarz zasłania srebrna maska. Wykonuje kilka gestów i Stadion Narodowy podrywa się do góry, tańcząc w nieubłagany rytm „Take My Breath”. To mocne rozpoczęcie tej apokaliptycznej, tanecznej odysei, które wyznacza dalsze tempo całego koncertu. „Take My Breath” płynnie przechodzi w „Sacrifice”, które zmienia się w „How Do I Make You Love Me”. Tempo jest bezwzględne, a genialnie skonstruowane przejścia pomiędzy piosenkami podkręcają atmosferę i sprawiają, że nogi chodzą same. The Weeknd zamienił Stadion Narodowy w postapokaliptyczny parkiet taneczny.
Choć mogłoby się wydawać, że maska The Weeknda stworzy swego rodzaju barierę pomiędzy nim a fanami, to nic bardziej mylnego. Artysta wielokrotnie zwracał się bezpośrednio do uczestników koncertu – zachwycał się reakcjami publiczności, zachęcał do wspólnej zabawy i entuzjastycznie wykrzykiwał nazwę miasta. Maskę zdjął dopiero w trakcie „Faith”. Zrobił to w sposób triumfalny i teatralny, ku uciesze wiwatującego tłumu. Gdy podniósł maskę do góry, przypominał gladiatora świętującego zwycięskie starcie. Podczas hitowego „Out of Time” nawet skrócił dystans całkowicie, schodząc do barierek i wchodząc w interakcję ze swoimi wielbicielami. Chętnie udostępnił fance mikrofon, zrobił kilka fotek i rozdał kilka uścisków. Fani nie byli dłużni – odpłacili mu akcjami podczas utworów „Crew Love” (światełka) i „House of Balloons” (balony).
Setlista zręcznie łączy utwory z szerokiego katalogu muzycznego The Weeknda (pięć albumów i trzy mixtape'y!). Dzięki temu możemy usłyszeć zarówno „The Hills” czy „House of Balloons”, jak i największe bangery typu „Can't Feel My Face”, „I Feel It Coming” oraz „Blinding Lights”. Magnetyczny kontrast pomiędzy anielskim głosem The Weeknda i pikantnymi tekstami piosenek na żywo wybrzmiewa jeszcze dosadniej w kawałkach takich jak np. „Often”. Gwiazdor gra łącznie ponad 30 piosenek i choć set dwa bite dwie godziny, wydaje się, że trwa to zaledwie mgnienie oka. Pauz jest niewiele – tempo zwalnia na chwilkę np. przy „Hurricane” (cover Kany'ego Westa) czy po „Tear in the Rain”, ale nie dają one czasu na nic więcej, aniżeli wzięcie krótkiego oddechu. „Afer Hours Til Dawn Tour” pozwala na krótką chwilę zanurzyć się w świecie, który tak dobrze znamy z klipów i utworów The Weeknda. Pokazuje także jak artyzm i konsekwentne realizowanie wizji mogą wznieść twórczość na zupełnie nowy poziom.