Oliviero Toscani: „Nie mamy przyszłości” [WYWIAD ARCHIWALNY]

13-01-2025
Oliviero Toscani: „Nie mamy przyszłości” [WYWIAD ARCHIWALNY]
Oliviero Toscani dla marki Benetton
O niewłaściwym rozumieniu szokowania, o dżinsowym Jezusie (lepszym od watykańskiego) i o straconej generacji niepatrzącej w przyszłość – publikujemy wywiad Mai Chitro z Oliviero Toscanim z 2015 roku. Słynny włoski fotograf i autor skandalizujących reklam dla marki Benetton zmarł dzisiaj w wieku 82 lat.
Oliviero Toscani w każdym pytaniu o swoją biografię podkreśla, że jest synem fotoreportera Corriere della Sera, Fedele Toscaniego. Znany głównie z głośnych kampanii marek, z którymi współpracuje, w tym tej najgłośniejszej, z United Colors of Benetton. Jego pomysły wywołują gwałtowne reakcje (wraz ze zrywaniem fotografii ze ścian), ale nie lubi używać w stosunku do nich określenia szokujące. Bezkompromisowy, ale z uroczym, włoskim wdziękiem, wciąż rzuca pomysłami. Jego współpracownicy za kulisami mówią, że jest trudny. Ale co z tego? Przecież to geniusz.
Maja Chitro: Jest pan mistrzem współczesnej reklamy. Proszę powiedzieć, czy wierzy pan, że kontrowersja jest dziś potrzebna, aby sprowokować dialog, rozmowę?
Oliviero Toscani: Kontrowersja to tylko jeden ze sposobów myślenia o reklamie. Osobiście uważam, że jest jedną z dróg wiodących do zrozumienia, że jest jeszcze coś, o czym warto rozmawiać. Dlaczego miałbym jej więc nie używać?
Za czym zatem dziś się pan opowiada?
Za wyobraźnią. To jej najbardziej brakuje mi w dzisiejszym świecie. Technologia, te wszystkie komputery i dotykowe telefony za bardzo nas dziś zajmują. Tracimy na to czas, a młodzież nie ma kiedy marzyć. Wiedzą wszystko o tym, co działo się kiedyś, co dzieje się teraz, mogą ściągnąć jakąkolwiek muzykę, ale zauważyłem, że w ogóle nie interesuje ich przyszłość. Dlatego często powtarzam, że nie mamy przyszłości. Ja nie martwiłem się przeszłością. Nie lubiłem nawet słuchać muzyki, którą słyszałem pół roku wcześniej. Jestem przedstawicielem generacji Boba Dylana. Nie mogliśmy znieść niczego, co było wczorajsze. Teraz dzieciaki słuchają Beatlesów, co jest dość zabawne, bo ja mam ich serdecznie dosyć. Więcej, są wrzodem na tyłku! (śmiech) Więc nowa generacja podchodzi z ogromnym szacunkiem do przeszłości, ale nie produkuje niczego nowego. Nie daje z siebie nic. A to jest smutne, bo wciąż czekam, żeby mnie coś zaskoczyło.
Oliviero Toscani dla marki Benetton.
Pana prace w większości są upolitycznione. Urodził się pan w 1942 roku, dorastał w czasie wielkich zmian ustrojowych we Włoszech. Wpłynęło to jakoś na pana?
Byłem za mały, żeby mogło to mieć jakikolwiek wpływ na moją pracę. Ale należę do szczęśliwego pokolenia XX wieku. Urodziliśmy się w trakcie wojny, ale dzieciak myśli, że wojna to gra. Nigdy w życiu nie zaznałem głodu. Nawet jak przyglądam się zdjęciom z dzieciństwa, na których jestem bardzo chudy, nie pamiętam, żebym był głodny. Żyłem w czasach, gdy Europa była rzeźnią, a ja byłem w jej centrum. To, co zrobiliśmy sobie jest absolutnie zawstydzające, kłopotliwe i żenujące.
Wstydziłem się, że należę do europejskiej rasy. Musiało minąć 70 lat, żebyśmy zaczęli to rozumieć. Dziś żyję w Europie i nie potrzebuję paszportu, prawie wszystkie kraje posługują się tą samą walutą, wciąż śnimy o potężnej Europie. Jeszcze nie dojrzeliśmy do tego, żeby ją zbudować, ale pewnego dnia to się stanie.
Zauważam, że w ciągu ostatnich lat doświadczyliśmy wielkiego rozwoju etycznego. Wszystko się zmieniło. Wyobraźcie sobie, że byłem pierwszym pokoleniem, które zaczęło rozmawiać z dziewczętami. Wcześniej chłopcy i dziewczyny nie rozmawiali, matka i ojciec nie rozmawiali – małżeństwa nie rozmawiały. Moje pokolenie było pierwszym, które zrobiło ten krok. Może miał na to wpływ rock’n’roll? Pojawiły się dobre rzeczy. Ale te dobre rzeczy mają też wymiar polityczny, pamiętajcie o tym. Każda dobra akcja, albo dzieło sztuki, każdy produkt ma społeczno-polityczne znaczenie.
Oliviero Toscani dla marki Benetton.
We włoskiej kulturze było to czuć od zawsze i czuć zresztą do dziś. Pana zajmowało zaangażowane kino włoskie? Na przykład Pasolini?
Urodziłem się we Włoszech, studiowałem tam, dużo podróżowałem. Oczywiście, że to wszystko musi mieć na mnie wpływ. A Pasolini pisał nawet o moim zdjęciu Jesus Jeans, co można przeczytać w zbiorze jego artykułów Scritti Corsari. Jesus Jeans to nazwa marki, a Pasolini stwierdził, że jeansowy Jezus był lepszy od tego watykańskiego. Mówił, że wśród nas jest już nowy Jezus i opowiadał o swojej parze jeansów. Znałem Pasoliniego.
Pasolini był też mocno ukierunkowany politycznie. Otaczanie się takimi ludźmi musi wpływać na pracę, inspirować…
Nie wiem co oznacza słowo „inspiracja”, ja nie kopiuję. Nigdy nie szukałem na siłę pomysłów, żeby mogło powstać coś mojego. Jestem tylko ja, w jakiejś sytuacji. I koniec.
W takim razie, czy fotografia jest narzędziem rozmowy o konfliktach, problemach trapiących społeczeństwa?
Fotografia jest pamięcią ludzkiej historii. Jedno jest pewne, póki będzie fotografia, póty będzie obraz teraźniejszości. Świat byłby inny, gdyby fotografia istniała w czasach Chrystusa. Bo co by Jezus fotografował? Nie wiem, ale czasem się nad tym zastanawiam. Być może Biblia zostałaby inaczej napisana, a na jej kartach byłoby zdjęcie każdego cudu Jezusa i wszystkich świętych.
Oliviero Toscani dla marki Benetton.
Posługuje się pan fotografią, a jest inne medium, którego z chęcią użyłby pan przy kolejnych projektach?
Chciałbym wydawać gazetę codzienną. Byłaby to najlepsza gazeta na świecie.
Robiłby pan ją we Włoszech?
Obojętnie gdzie, ale wydawałbym ją w języku angielskim. Nie byłoby w niej newsów, mimo że byłby to dziennik. Dziennik o współczesności. Ludzie rodzą się i umierają. Wojują i się malują. Na tym opierałbym moją gazetę. Ale to się nigdy nie wydarzy. Robiłem za to magazyn COLORS, który bardzo wpłynął na rynek magazynów. Był przełomowy...
A jego okładki były dość szokujące. Można mówić w pana przypadku o wykorzystywaniu narzędzi terapii szokowej?
No, ale co to znaczy szokować? To, że coś wzbudza twoje zainteresowanie. Ale to tylko jedna z teorii. Właściwie nie wiem co oznacza szokowanie. To coś, co jest nonkonformistyczne? A może to my jesteśmy aż tak leniwi, żeby wszystko co płynie wbrew nurtom nazywać szokującym? Szokujące jest to, co nie jest przeciętne? Każdy obraz, który jest niespodziewany natychmiast ochrzczony jest jako szokujący, a to oznacza, że każdy może zostać zszokowany wszystkim. Szokujące? Jakież to głupie tłumaczenie. Szokować to zbyt wielkie słowo.
Oliviero Toscani dla marki Benetton.
Może problem tkwi w tym, że jest nadużywane?
Szokujące zdjęcie? Nie ma takiego. To, co może nas szokować to rzeczywistość nas otaczająca. Fotografia to tylko dokumentacja rzeczywistości, dlatego zdjęcie samo w sobie nie może być szokujące. Jeśli nie chcesz zauważać tego, co dzieje się wokół, wszystko cię będzie szokować.
Ale szokujące może być zdanie: To mogłaby być najbardziej szokująca rzecz, jaką bym usłyszał. Reszta to pieprzenie.
Ale tym właśnie żywi się prasa. Szokowaniem.
Ach tak, prasa to uwielbia. Według niej nawet lód na Arktyce jest szokujący. Dajcie spokój… Media chcą sprzedać wszystko, bo jeśli nie posłużysz się szokowaniem, nic nie sprzedasz.
No właśnie. Ostro się pan na ten temat wypowiada pracując w reklamie. Więc sprzedawałby pan coś w swojej wymarzonej gazecie?
Oczywiście, bo przecież nie jestem przeciwnikiem rynku. Zastanówmy się zatem nad Mozartem czy Chopinem. Ile sprzedali płyt? Mozart jest artystą komercyjnym? Gdyby Chopin żył dziś, zarabiałby 50.000 euro z samych praw do wykonywania utworów. Jakiż z niego komercyjny artysta! Ale Mozart to chyba najbardziej komercyjny muzyk świata. Nie ma więc nic złego w sprzedaży, prawda?
I chyba tak Mozart, jak Chopin byliby z tego zadowoleni.
Oczywiście, że by byli. To oznaczałoby przecież, że ludzie ich uwielbiają. Jeśli ktoś mówi, że ludzie nie rozumieją jego sztuki, to znaczy, że jest złym artystą. Właściwie, to bardzo złym. Nie ma czegoś takiego, jak sztuka niezrozumiała.
Nad czym pan teraz pracuje?
Pracuję nad edytorialami, nad sesjami mody we Francji, ale także nad moim projektem Razza Umana. Podróżuję po świecie i robię zdjęcia. Kończę też swoją biografię Over fifty years of magnificent failures.
To interesujące, bo niedawno wpadła nam w ręce książka napisana przez Renzo Rosso, w której opisywał swoje porażki. Czy to metoda Włochów na opisywanie drogi do osiągnięcia sukcesu?
No to najprawdopodobniej słyszał o moim projekcie. On zawsze kopiuje. Nad moją biografią pracuję już od jakiegoś czasu. Od jakiegoś czasu też mówię o tym głośno, więc może Rosso pojawił się na jednej z takich konferencji i skopiował mój pomysł. Ale artyści nie kopiują. Oni kradną.
W pana przypadku życie jest pracą, a praca życiem. Czy planuje pan w końcu jakiś odpoczynek?
Wyrażam się przez pracę. Nie jeżdżę na wakacje. Bo na co ci one? Leżąc na plaży nawet nie zauważysz, że obok ciebie leży da Vinci. I leżąc niczym się nie różnicie. Ale gdy powstaniecie, będzie między wami wielka różnica. Więc wyrażać się można poprzez pracę, nie wakacje. Ja pracuję, bo przez to czuję się wolny. A bycie wolnym oznacza uwolnienie się od kompleksu bycia leniwym, bez talentu, niewystarczająco inteligentnym, niepotrafiącym doprowadzić projektów do końca. Ja, żeby poczuć się wolnym, muszę się przykuć do projektu. Nie wierzę, że można czuć się wolnym bez pracy. Wracając z wakacji człowiek jest bardziej wykończony niż wcześniej. Praca jest dla mnie podstawową potrzebą. Jestem wolny.
Za możliwość publikacji archiwalnego wywiadu serdecznie dziękujemy Mai Chitro.
FacebookInstagramTikTokX