

Dzięki takim osobom jak Greta Thunberg czy na rodzimym podwórku chociażby Areta Szpura zyskujemy coraz większą świadomość na temat ekologii. Jako konsumenci staramy się zmieniać stare nawyki. Kupujemy produkty z oznaczeniem bio, ograniczamy zużycie plastiku, zamieniliśmy zwykłe sieciówki na marki reklamujące się jako „sustainable fashion”. Jednak czy każdy krok w stronę bardziej ekologicznego życia jest dobry? Niekoniecznie.
Prawdopodobnie każdy słyszał o greenwashingu, ale czy jesteśmy świadomi, jak często stajemy się jego ofiarą?
Greenwashing można przetłumaczyć jako „ekościema” lub „zielone kłamstwo”. Jego celem jest wywołanie u klientów wrażenia, że produkt lub firma go wytwarzająca funkcjonują w zgodzie z naturą i ekologią. Niestety, bardzo często jest to zwykłe kłamstwo.
– Greenwashing jest dla mnie wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z działaniami na bazie mody na eko/bio, które mają tak naprawdę na celu zwiększenie sprzedaży, przychodu, zysku po stronie producenta lub sprzedawcy. Po stronie klienta oznacza to więc zawsze zwiększenie konsumpcji, a po stronie planety dalszą jej eksploatację i dewastację– tłumaczy Daniel Petryczkiewicz, fotograf i autor projektu#NoBeautyInPlastic.
„Ekościema” na każdym rogu?
W sklepach IKEA znajdziemy spory wybór lamp z oznaczeniami „Lepsze dla ciebie + dla planety”. Każdy dbający o dobro planety chętnie wybierze właśnie ten produkt. Zdziwi się jednak, kiedy żarówka się przepali i przyjdzie czas na kupno nowej, bo takiej w sklepie nie dostanie. Producent zapewnia, że produkt ma wbudowaną żarówkę LED, która zużywa do 85% mniej energii i wystarcza na 25 razy dłużej w porównaniu do zwykłej żarówki. Dodatkowo, żarówki są wymienne, jednak nie trafiły do standardowej sprzedaży. Żeby je zamówić, należy skontaktować się z Centrum Obsługi Klienta. Zarzuty dotyczące greenwashingu kierowane w stronę firmy są tutaj jak najbardziej uzasadnione. Prawdopodobnie większość klientów będzie wolała wybrać się do sklepu po nową, niezbyt drogą lampkę, niż czekać na odpowiedź od firmy w kwestii żarówki, a przy okazji zakupi tam jeszcze parę innych rzeczy.
Kiedy pojawiła się informacja, jak niszczące dla środowiska jest latanie samolotem, wiele osób przemyślało sposób, w jaki podróżuje. Wykorzystał to Ryanair, który w swojej najnowszej reklamie zaprezentował się jako linia lotnicza o najmniejszej emisji dwutlenku węgla w Europie. Działania firmy bardzo szybko zostały przejrzane. Brytyjscy eksperci oskarżyli firmę o użycie nieaktualnych danych oraz pominięcie statystyk innych znanych linii lotniczych.
– Ryanair powinien skończyć z udawaniem i zacząć realnie działać, aby zmniejszyć swoją emisję – komentuje Jo Dardenne z brytyjskiej organizacji Transport & Environment.
Kolejny problem to żywność ekologiczna. Wiadomo, że te najbardziej ekologiczne produkty znajdziemy u lokalnych sprzedawców. Ale co w przypadku, gdy nie mieliśmy czasu wybrać się na bazar i zostaje nam supermarket? Wtedy nasza szansa na kupienie ekologicznego produktu drastycznie spada, a czasami jest wręcz niemożliwa. Warzywa i owoce zapakowane w plastikowe opakowania to codzienny widok bywalców supermarketów. Kupowanie jedzenia z oznaczeniem bio w plastikowym pojemniku mija się z celem. Dodatkowo na półkach możemy znaleźć już obrane ziemniaki czy czosnek zapakowany w folię, które przeczą już wszystkim zasadom zdrowego rozsądku. Firma, która ma w ofercie takie produkty, a zarazem reklamuje swoją żywność jako ekologiczną, to klasyczny przykład „zielonego mydlenia oczu”.
– Kolejnym przykładem jednej z największych eko-ściem są dla mnie producenci butelek jednorazowych – czyli wszystkie wody butelkowane, Cola-Cola i inne tego typu produkty. Oni wychodzą z siebie, żeby zatrudnić wszystkich influencerów i celebrytów świata, by edukowali nas, jak poprawnie prowadzić recykling i że jak już będziemy recyklować, to zbawimy świat. Nie zbawimy. Wodę – przynajmniej w naszej części świata – można pić z kranu. Nie ma dla mnie żadnego usprawiedliwienia, aby wydać jakiekolwiek pieniądze na kupowanie wody butelkowanej. Nie ma też dla mnie usprawiedliwienia na to, żeby dawać się wciągać w reklamowanie czegoś takiego. W żadnej dobrej wierze! Nie ma takiej w tym przypadku – zawsze chodzi o to, aby przekonać wszystkich, że dalej można bezkarnie kupować i wyrzucać plastikowe śmieci – dodaje Petryczkiewicz.
Co zrobić, aby nie nabrać się na greenwashing?
Po pierwsze, mieć świadomość, że greenwashing istnieje i jest bardzo często wykorzystywany przez korporacje. Sceptycyzm sprawdzi się w tym przypadku. Możemy próbować robić własne analizy, sprawdzać dokładnie skład produktów, czytać to, co dopisane jest małymi literami. Edukacja i najnowsze informacje w kwestii ochrony środowiska na pewno się przydadzą, kiedy kolejna firma będzie chciała nam zamydlić oczy. Kiedy następnym razem będziemy chcieli wybrać kolejny „eko produkt”, zastanówmy się kilka razy, zróbmy research w sieci, może ktoś wcześniej też dał się na to nabrać i teraz chce ostrzec innych.
– Jeśli zwracamy uwagę na to, co kupujemy, co kładziemy na talerzu i co wkładamy do ust, czy i jak to smakuje – to już pierwszy krok do tego, żeby nie dać się nabrać. Żeby zatrzymać się w tym bezrefleksyjnym pędzie i odpowiedzieć sobie na 3 pytania:
Czy to, co chcę kupić…
a) … jest potrzebne?
b) … jest zdrowe?
c) … etycznie wytworzone i zapakowane?
Oczywiście, nie mamy zawsze pełnej odpowiedzi na każde z tych pytań, ale na pierwsze tak. I może to ono jest najważniejsze – radzi Daniel Petryczkiewicz.
/tekst: Karolina Filipowicz/