Menu
K MAG Logo
  • Wasze prace
  • Film
  • Muzyka
  • Art & Dizajn
  • Moda
  • Świat
  • Ludzie
  • Sklep
K MAG Logo
FacebookInstagramTikTokX
  • K MAG Logo
  • Wasze prace
  • Film
  • Muzyka
  • Art & Dizajn
  • Moda
  • Świat
  • Ludzie
  • Sklep
  • Search
Kup nowy numer
K MAG
FacebookInstagramTikTokX
PlacKup nowy numer
  • Sprawdź poprzednie numery
  • O K MAG
  • Redakcja
  • Fundacja K MAG
  • Zapisz się na newsletter
  • Kontakt
  • Reklama
  • Polityka prywatności
  • Regulamin
Moda

Dlaczego zniszczone ubrania stały się luksusem?

Autor: Patrycja Pyza
09-12-2025
Dlaczego zniszczone ubrania stały się luksusem?Dlaczego zniszczone ubrania stały się luksusem?
fot. kolaż Patrycja Pyza
Wszyscy znamy kontrowersyjne Paris Sneakers Balenciagi z czasów Demny czy obdarty look, który stał się wizytówką projektów Glena Martensa. Asymetria, dziurki w swetrach i jeansach, materiały wyglądające jak poplamione ketchupem podczas nocnego fast food run to estetyczny „bałagan” z korzeniami znacznie głębszymi niż mogłoby się wydawać.
Dziś przychodzimy do Was z momentami, które sprawiły, że ten anty-fashion look zasłużył na miano luksusu. Bo przecież na papierze to szaleństwo: poszarpane buty Balenciagi, które wyglądają jakby powinny wylądować w koszu na śmieci albo w punkcie recyklingu, nagle zyskują aurę ekskluzywności. Czy projektanci próbują nas wyśmiać, pokazać, że wszystko da się sprzedać, jeśli tylko logo jest wystarczająco mocne? Być może. A na pewno nie pomagają skandale pokroju afery Diora, który okazał się mieć sweatshopy we Włoszech. W takim klimacie moda luksusowa bywa odbierana jakby szydziła z własnych klientów.
Ja widzę to jednak trochę inaczej – choć wcale nie uważam, że te krytyczne głosy są bezpodstawne. Moim zdaniem to nie do końca antyreklama. Dobrze wiemy, że skuteczny marketing nie musi być piękny; wystarczy, by był głośny. A w modzie szum często liczy się bardziej niż aprobata. Poza tym ja patrzę na modę jak na sztukę, co może niektórych w tym momencie zniechęcić, ale dzięki temu widzę w distressed lookach coś więcej niż „zniszczone ciuchy za trzy tysiące”.
Weźmy choćby Paris Sneakers Balenciagi. Moim zdaniem to nie było szydzenie z klienta, lecz komentarz kulturowy. W momencie ich premiery temat nadmiernej konsumpcji był wszędzie – od mediów tradycyjnych po social media. I być może doszukuję się tam czegoś, czego faktycznie nie ma, ale tak właśnie działa sztuka: nawet jeśli artysta miał zero filozofii w głowie, sama forma potrafi sprowokować refleksję.
Kiedy zobaczyłam ten but, pomyślałam: „Nie, nie wydałabym na to pieniędzy”. Ale jednocześnie przyznałam, że to genialny komunikat. Przypomnienie, że powinniśmy nosić rzeczy nie dlatego, że są świeżo po wyjęciu z pudełka i zgodne z aktualnym trendem, tylko dlatego, że je kochamy, i aż do momentu, gdy realnie spełnią swoją funkcję do końca. Bo przecież ubrania i buty mają przede wszystkim nas chronić – przed zimnem, pogodą, ulicą, światem. Cała reszta to interpretacja.

Jak to się stało, że „obdarte” looki stały się luksusem?

Niosą one ze sobą znacznie większą historię niż jedynie manifest przeciwko nadmiernej konsumpcji. To subkultura i mentalność Kurta Cobaina. To polityczny ruch, odwaga bycia innym, technika, eksperyment, wyjście ponad schematy i stereotypy, a przede wszystkim to brak strachu przed byciem sobą.
W latach 80., kiedy większość wybiegów krzyczała „mam pieniądze”, „odniosłem sukces” i „jestem uosobieniem aspiracji”, Vivienne Westwood i Rei Kawakubo wprowadzały na wybiegi modelki w podartych swetrach, asymetrycznych konstrukcjach i projektach inspirowanych pirackim stylem. To była prawdziwa odwaga – estetyczna i ideologiczna – która do dziś budzi kontrowersje. Luksus przestał być jednowymiarowy. Stał się pojęciem subiektywnym, osobistym, a każda jego definicja ma prawo istnieć obok innych.
W połowie września Barbican Centre w Londynie otworzyło wystawę dokładnie na ten temat, zatytułowaną „Dirty Looks”. Prezentowano tam prace domów mody takich jak Maison Margiela, Vivienne Westwood, Comme des Garçons, Alexander McQueen, John Galliano i wielu innych. Nie tylko kolekcje ready-to-wear, ale też artisanal i couture. Całe spektrum „zniszczenia”, od ulicznej prowizorki po najwyższe rzemiosło, które wymaga setek godzin pracy.
Bez przedłużania więc: przejdźmy do looków, które sprawiły, że plamki, asymetria i kontrolowany chaos również stały się definicją luksusu. Może mniej konwencjonalną, może bardziej kontrowersyjną, ale dla wielu wyjątkowo prawdziwą. Bo kiedy można czuć się bardziej luksusowo niż wtedy, gdy nosi się coś, w czym naprawdę czujemy się sobą?
1/5
View this post on Instagram
Vivienne Westwood – „Seditionaries” (1977)
To był moment, w którym „zniszczone” po raz pierwszy trafiło z ulicy na wybieg. Westwood nie projektowała ubrań w klasycznym sensie. Ona konstruowała bunt. Jej poszarpane swetry, rozcięte T-shirty, szpilki jako biżuteria i grafiki wyglądające jak brutalne memy sprzed epoki Internetu były wizualną przemocą wobec brytyjskiego establishmentu. Każdy kawałek materiału wyglądał jak wyrwany z ulicznej awantury, ale to właśnie w tym chaosie rodził się nowy język mody.
W „Seditionaries” nie chodziło o estetykę, tylko o ideologię. Ubrania miały prowokować, atakować i wywoływać dyskomfort, a luksus był ostatnią rzeczą, o której ktokolwiek myślał. Zniszczenie było tu prawdziwe: to nie był stylizowany efekt, ale efekt życia, brudu, buntu i realnej wściekłości klasy robotniczej. Westwood nie starała się wyglądać „cool”. Ona dokumentowała gniew, który buzował na ulicach Londynu.
A jednak to właśnie ta surowość zainspirowała później największe domy mody. Bo Westwood pokazała, że zniszczenie nie musi oznaczać biedy, tylko wolność – wolność od zasad konstrukcji, od elegancji, od oczekiwań. Właśnie dlatego luksus tak szybko to przejął: bo w świecie perfekcji i dopieszczania detalu nagle okazało się, że autentyczny bałagan jest najsilniejszą formą prestiżu. Westwood zrobiła coś niemożliwego, bo sprawiła, że „brzydkie” stało się aspiracyjne.
View this post on Instagram
Comme des Garçons – „Hiroshima Chic” Rei Kawakubo (1982)
Kiedy Rei Kawakubo przyjechała do Paryża w 1981, tamtejsza moda była jak wystawa porcelany: gładka, symetryczna, bezpieczna. Wtedy weszła ona – ubrana na czarno, z konceptami, które wyglądały jak wyjęte z postapokaliptycznej rzeczywistości. Rok później pokazała kolekcję, którą prasa ochrzciła „Hiroshima chic”: podziurawione, zdeformowane, asymetryczne sylwetki, które wyglądały jak ocalałe z katastrofy. To nie były „zniszczenia”, ale raczej estetyczne trzęsienie ziemi.
Dla Kawakubo niedoskonałość była formą szczerości. Celowo tworzyła dziury, wybrzuszenia i ubrania, które nie schlebiały ciału – jakby chciała powiedzieć, że elegancja nie ma nic wspólnego z perfekcją. W latach, w których luksus był dopracowany aż do przesady, ona pokazała coś odwrotnego, czyli to, że brak symetrii może być bardziej wyrafinowany niż wieczorowa suknia Diora oraz że piękno może istnieć poza hierarchiami i tym, co uznajemy za „ładne”.
To właśnie Rei jako pierwsza wyniosła „zniszczone” na poziom czystej sztuki. W jej rękach niedoskonałość stała się konceptem. Zamiast buntować się ulicznie, buntowała się intelektualnie. I dlatego luksus to pokochał: bo w jej wizji destrukcja nie była rebelią, tylko filozofią. Dzięki Kawakubo „distressed” dostało nie tylko estetykę, ale i ideologię której moda do dziś nie potrafi przestać cytować.
View this post on Instagram
Maison Martin Margiela – Artisanal Line (od 1989)
Margiela był chirurgiem destrukcji. Nie tworzył rzeczy, a przeprowadzał sekcje na ubraniach, które potem składał tak, że wyglądały jak artefakty z równoległego świata. Jego płaszcze zszywane z używanych skórzanych rękawic, suknie z plastikowych toreb, kurtki z wyblakłych koców hotelowych – każda ta sylwetka wyglądała jak trofeum uratowane z dystopijnego antykwariatu.
I tu działo się coś, czego moda wcześniej nie znała: coś co wyglądało jak odpadek, wymagało dziesiątek godzin pracy rzemieślników. Każda nić, każde przetarcie, każdy surowy brzeg był wykonany ręcznie, z obsesyjną precyzją. Ironia polegała na tym, że na im bardziej „zniszczony” wyglądał projekt, tym bardziej luksusowy się stawał, bo w Artisanal Line destrukcja była wynikiem kunsztu, nie przypadku.
Margiela odwrócił logikę mody, ponieważ pokazał, że luksus nie musi lśnić, pachnieć nowością ani prezentować perfekcji. Może być niedoskonały, asymetryczny, poskładany z rupieci i dalej mieć wartość większą niż tradycyjne haute couture. To on udowodnił, że „distressed” może być nie tylko stylem, ale najwyższą formą rzemiosła.
Wpływ Martina do dziś jest nie do przecenienia. Cała nowa fala projektantów takich jak Matthieu Blazy, Glenn Martens, Demna, John Galliano w MM6 i Maison Margiela, a nawet młode talenty z LFW budują swoje kolekcje na jego idei dekonstrukcji. Widoczne szwy, ubrania z odzysku, konstrukcje, które wyglądają na niedokończone – to wszystko jest językiem, który Margiela wprowadził do słownika luksusu ponad 30 lat temu.
View this post on Instagram
Alexander McQueen – „Highland Rape” (1995)
U McQueena zniszczenie nigdy nie było estetyczną prowokacją. Było historią – tą prawdziwą, niewygodną i bolesną. „Highland Rape” nie opowiadało o przemocy wobec kobiet, jak błędnie interpretowały nagłówki, ale o kolonizacji Szkocji, wymazywaniu kultury i ranach zapisanych w pamięci narodu. McQueen wrzucił tę historię na wybieg i kazał luksusowi spojrzeć jej w oczy.
Modelki wychodziły jak postacie, które przeszły przez coś więcej niż tylko wybieg: poszarpane gorsety, rozerwane spódnice, materiał, który wyglądał jak odzyskany z pola bitwy. Nie były słabe. Były niezłomne. I to jest sedno McQueena. Jego moda zawsze była aktem odwagi, nie destrukcji.
Ale jest jeszcze jeden element, o którym często się zapomina: McQueen pokazał, jaką cenę płaci się za luksus. Za perfekcję, którą widzimy w finale, stoi absurdalnie ciężka praca, emocjonalne napięcie, dłonie rzemieślników zmęczone do granic możliwości, wielogodzinne konstrukcje, pękające tkaniny, setki prób, które nikomu nie są pokazywane. To, co ostatecznie wygląda na elegancję, powstaje z potu, frustracji, bólu, ryzyka i nieprzespanych nocy.
McQueen był jednym z pierwszych, którzy odważyli się to odsłonić. Jego zniszczenia były metaforą tego, przez co trzeba przejść, aby dotrzeć do miejsca, w którym moda staje się sztuką. Luksus nie był dla niego dekoracją, a raczej przetrwaniem, historią i charakterem.
„Highland Rape” stało się momentem, w którym moda musiała zaakceptować, że piękno nie zawsze rodzi się w wygodnych, eleganckich warunkach. Czasem rodzi się w bólu, konflikcie, w niesprawiedliwości, w rzeczywistości dalekiej od glamouru. A McQueen potrafił zamienić to wszystko w dzieło, które do dziś nie daje spokoju i właśnie dlatego jest luksusem.
View this post on Instagram
John Galliano dla Diora – dekadencki rozpad jako luksus (lata 90. i 2000.)
Galliano był poetą upadku. Jego kolekcje dla Diora wyglądały jak listy miłosne pisane w trakcie katastrofy – mokre od deszczu, nadpalone, rozdarte, a jednak piękniejsze niż cokolwiek innego.
Na jego wybiegach pojawiały się suknie, które wyglądały jak odratowane z wraku statku: jedwabie udające podpalone, gorsety sugerujące erozję i czas. Galliano kochał postapokaliptyczną elegancję – kreacje, które wyglądały, jakby przetrwały burzę, ale wciąż błyszczały godnością.
I właśnie tu wydarzył się przełom, bo Galliano zrobił to w Diorze. Dom mody, który od czasów New Looka symbolizował czystą elegancję, idealną linię, francuską perfekcję i nieskazitelne haute couture, nagle otrzymał wizję świata, w którym luksus jest poturbowany. Dior był świątynią świetlistej kobiecości, a Galliano wszedł do tej świątyni jak burza i pokazał, że zniszczenie też może być rzemiosłem najwyższej klasy.
To nie był bunt przeciwko elegancji. To była jej reinterpretacja. U Diora każde nadpalenie było malowane ręcznie. Każde rozdarcie, jak u McQueena, starannie zaprojektowane, tak aby wyglądało „przypadkowo”, ale nie naruszało konstrukcji. Każde postarzenie materiału było efektem godzin pracy atelier, które normalnie dążyły do absolutnej czystości i perfekcji.
Haute couture, które dotąd kochało nieskazitelność, nagle musiało zrozumieć nową lekcję, która uczyła tego co niekonwencjonalnie ładne. A było to tak wstrząsające, ponieważ było to przedstawione w domu mody, którego DNA zbudowane było na perfekcji i obiektywnej elegancji wyższych klas.
Galliano nie tylko wprowadził „distressed glamour”. On przeprogramował dom mody Dior, pokazując, że elegancja może być zmęczona, nieidealna, dramatyczna i wciąż absolutnie piękna. To właśnie tacy projektanci jak Galliano otworzyli drzwi do luksusu dla mniej zamożnych i pokazali, że luksus ma także drugą stronę, która wymaga wysiłku, odwagi, a czasem nawet cierpienia. To coś o czym w tamtym momencie nie mówiło się w modzie, bo prawda jest taka, żeby dotrzeć do perfekcji, trzeba czasem przejść przez warstwy dyskomfortu – tego fizycznego i tego emocjonalnego.
Galliano udowodnił, że niedoskonałość może być najwyższą formą sztuki couture, jeśli jest opowiedziana z rozmachem, historią i techniczną obsesją. Czas Galliano w Dior był momentem, w którym Dior przestał być tylko elegancki. Zaczął być epicki i kulturotwórczy.
FacebookInstagramTikTokX