To, co indywidualne w modzie, zostaje tu rozbrojone. Styl, który często traktowany jest jako narzędzie autoekspresji ukazany jest tutaj jako systemem powtórzeń, oparty na trendach, aspiracjach i nieuświadomionej potrzebie przynależności.
Eijkelboom nie ośmiesza swoich bohaterów. Jego prace są chłodne, zdystansowane, niemal archiwalne. I właśnie w tej neutralności kryje się ich siła. Artysta nie mówi: „wszyscy wyglądacie tak samo”. On jedynie pokazuje, jak często nasze rzekomo osobiste wybory są efektem zbiorowej synchronizacji.
Szczególnie uderzające są serie pochodzące z tych samych lokalizacji, często tworzone w odstępie kilku minut lub dni. Ulica staje się stałą scenografią, niemal studyjnym tłem, na którym zmieniają się jedynie bohaterowie. W efekcie kolejne osoby zaczynają wyglądać jak wariacje tej samej postaci: ten sam krok, podobna sylwetka, identyczny sposób noszenia ubrań. Tutaj różnice takie jak wiek czy rysy twarzy schodzą na dalszy plan, podporządkowane rytmowi trendu. Miasto działa tu jak matryca, a moda jak uniform, który chwilowo przejmuje różne ciała.
W kontekście współczesnej mody, napędzanej przez fast fashion, algorytmy i media społecznościowe, projekt nabiera dziś wręcz proroczego charakteru. Instagramowe „indywidualne” stylizacje, powielane przez tysiące użytkowników, są naturalną kontynuacją zjawisk, które Eijkelboom obserwował już dekady temu.
Co ciekawe, pod zdjęciami z cyklu Eijkelbooma coraz częściej pojawiają się komentarze sugerujące, że dziś podobne serie byłyby trudniejsze do zrealizowania. „Dziś znacznie trudniej byłoby w ciągu jednego dnia znaleźć aż tyle osób ubranych w kanadyjski smoking” – zauważa jeden z odbiorców. Moda wydaje się bardziej rozproszona, mniej jednolita na poziomie ulicy. Paradoks polega jednak na tym, że ta różnorodność bywa pozorna. Zamiast jednego dominującego uniformu mamy dziś wiele mikrotrendów funkcjonujących równolegle, zasilanych przez algorytmy i niszowe estetyki. Jednolitość nie zniknęła – zmieniła jedynie swoją skalę. Być może nie są to już kurtki tej samej marki, ale różnice między stylizacjami rzadko zmieniają ogólny obraz.
Pytanie zawarte w tytule – czy możemy być jeszcze oryginalni? – nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Eijkelboom sugeruje raczej, że oryginalność w modzie nigdy nie była absolutna. Zawsze funkcjonowała w ramach kulturowych kodów, trendów i klasowych aspiracji.
Być może prawdziwa oryginalność nie polega dziś na całkowitym zerwaniu z trendami, co i tak jest niemal niemożliwe, lecz na świadomości mechanizmów, które nimi rządzą. Na umiejętności krytycznego wyboru, a nie bezrefleksyjnego kopiowania.
„People of the Twenty‑First Century” można odczytywać jako wizualny portret społeczeństwa globalnego kapitalizmu. Moda staje się tu językiem, którym wszyscy mówimy, nawet jeśli używamy go, by podkreślić swoją wyjątkowość, która z kolei jest trudniejsza do pokazania niż nam się wydaje.
Eijkelboom nie odbiera nam prawa do stylu. Raczej przypomina, że każda stylizacja jest częścią większej układanki. A świadomość tej zależności może być pierwszym krokiem do bardziej autentycznego, choć wciąż nie w pełni „oryginalnego”, wyrażania siebie.
Bo być może najuczciwsza odpowiedź brzmi: nie, nie jesteśmy tak oryginalni, jak lubimy myśleć. Ale możemy być bardziej świadomi. I to właśnie uświadamia nam Hans Eijkelboom.