Dlaczego zdecydowałeś się na symfoniczną interpretację kultowych, hip-hopowych utworów?
To sięga 2015 roku, czyli amerykańskiej historii hip-hopu, która zmieniła moje życie. Skoro amerykańscy raperzy się tym zajarali to naturalne było, że powinienem wykorzystać jakoś tę siłę i to samo światło rzucić na polski hip-hop. Ma przecież swoją energię i tożsamość. W latach 90. lirycznie i podkładowo producenci sięgali po sample z innej muzyki i sam chciałem o tym opowiedzieć muzycznie w podobny sposób.
Sam wybierałeś te rzeczy, które znalazły się na playliście koncertowej? Jakim kluczem dobierałeś artystów?
Jak pisałem amerykańskie piosenki, to pisałem z pamięci. Tutaj też tak było tylko, że wyszły nam 92 kawałki w trzy godziny (śmiech). W pewnym momencie moja pamięć na pewno by zawiodła, musiałem dokonać selekcji. Wybierałem rap po podkładach, nie po nawijkach. Oczywiście jest to ważne, ale zdarzało się tak, że graliśmy przez chwilę jakiś bit, który się przewijał i później magicznie przekładam kartkę orkiestrze i zaczynamy po prostu coś nowego i patrzymy na reakcje widzów, jak robili to raperzy.
I tak było w trakcie tego koncertu? Bo wydawało się to dopięte na ostatni guzik.
To było właśnie niesamowite, że graliśmy jak rockmani na jam session. Mieliśmy dosłownie jedną próbę wspólnie, każdy z raperów miał taki dzień, w którym mógł przyjść i się z tym zmierzyć. Koncert był drugą okazją do wspólnego grania, więc absolutnie świeża energia. Rzucałem ukochane bity i patrzyłem na reakcje raperów, a oni czasem pamiętali te numery, czasem nie. Gramy bez elektroniki oprócz słuchawki w uchu, która pomaga mi kontrolować orkiestrę.
Wyobrażam sobie, że ciężko było wszystkich zebrać w jednym czasie w jednym miejscu. Koncert brzmiał profesjonalnie, może poza niespodziewaną końcówką i spóźnieniem jednego z gości.
Gdybyś zapytała straż pożarną, ile potrwa ten koncert, to nikt tego nie wiedział. Nie byliśmy w stanie wszystkiego zmierzyć, więc to, że koncert się zamknął w trzech godzinach, to cud (śmiech).
Hip-hop zastąpił nam pop?
To jest skomplikowane, jeśli chodzi o gatunki to, czym one jeszcze są, a czym nie – czy trap jest hip-hopem tylko dlatego, że się w nim rapuje? Artyści, którzy kiedyś byli ulicą, wybrali różne drogi. Wielu z nich robiło to dla zajawki, to są przecież czasy, kiedy hip-hop nie miał pieniędzy. Parabola – teraz też z tego nie ma nic. Jeżeli nie sprzeda się wizerunku jako produktu, to nie jesteś w stanie z tego żyć.
Czy aspekt dialogu muzycznego między pokoleniami jest dla Ciebie ważny?
To jest mój narkotyk, takie projekty wydają mi się najciekawsze. Zaczęło się tak, że jak stałem się znany z remixu Beyoncé, to była muzyka elektroniczna, a ja studiowałem poważną. Potem zrobiłem kawałek z Pezetem, na akustycznych instrumentach i poważny utwór symfoniczny, bo miałem taką możliwość. Teraz dopisuję do tego historię polskiego hip-hopu i nie ma w tym czegoś, co jest „wprost”. Na koncerty przychodzą ludzie najróżniejsi, misja tego jest taka, by dzieciaki odkryły coś wartościowego, chłopaków, którzy nie mieli perspektyw i się nie poddali. Ewolucja Pezeta, Sokoła czy TEDE to jest „czas nas zmienił chłopaki”. Nie zabrakło też dziewczyn i nie zabraknie ich dalej, wszystkie są zupełnie inne od siebie.
Biorąc pod uwagę ostatnią sytuację z Young Leosią wychodzi na to, że to branża trudna dla dziewczyn. Zgodzisz się?
Dlatego właśnie chcieliśmy ją zaprosić i będzie. To jest też fajne, że te czasy się zmieniają i są też w tym jakieś pozytywy. Pokazuje się to też w Stanach, od Nicki Minaj do Cardi B po Megan Thee Stallion.
Ta pierwsza część koncertu była dla mnie powrotem do przeszłości, wychowałam się na tym starszym hip-hopie. Jaka będzie część druga?
Nie będzie zupełnie inna, będzie rozwinięciem tej skali. Zagramy na stadionie ŚLĄSKIM, a Śląsk jest przecież domem hip-hopu, będą też lokalni goście, których nie było w Warszawie.
Czy możemy zapowiedzieć gości, którzy się pojawią w drugiej części wydarzenia?
Fenomen, Fisz, Grammatik, Kaliber 44, Molesta, Otsochodzi, Pezet, Onar, Płomień 81, Szczyl, Tede oraz Young Leosia. Ale to nie koniec. Mamy jeszcze kilku asów w rękawie.
Na koniec – masz muzykę wytatuowaną na ramieniu, co to?
Rękopis Bacha. Dobrze zatemperowany klawir, nie było jeszcze wtedy fortepianu.